Strona główna Spis treści wszystkich biuletynów Biuletyn Klubu Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie
Nr 19 Nr 20 Nr 21 http://chrzanow.kik.opoka.org.pl styczeń 2004 r.

[
XVIII Tydzień Kultury Chrześcijańskiej ] [ Dyskusja o kulturze pracy i bezrobociu ] [ Misja katolicka w Tardun ] [ Spotkania w Klubie * Styczeń 2004 * Luty 2004]

XVIII TYDZIEŃ KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ W CHRZANOWIE

"Oby ten mój apel nie popadł w zapomnienie
nie wysłuchany!".

Te słowa, zaczerpnięte z Rosarium Virginis Mariae Jana Pawła II stały się myślą przewodnią XVIII Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej w Chrzanowie, który odbył się w dniach od 5 do 12 października 2003.

Tydzień rozpoczął się w niedzielę 5 października Mszą Świętą w kościele p.w. Matki Bożej Różańcowej. Po Mszy św. chóry "Canzona" i "Żaby" pod dyr. Wł. Bialika dały koncert dla uczczenia XXV-lecia pontyfikatu Ojca św. Jana Pawła II.

W poniedziałek 6 października w sali marmurowej Miejskiej Biblioteki Publicznej w Chrzanowie red. Stefan Wilkanowicz wygłosił referat "Kultura pracy bezrobocie". Wystąpienie wywołało dyskusję, która trwała nawet dłużej niż sam referat. Brało w niej udział 9 osób, zajmujących się przedstawioną tematyką tak zawodowo (urząd pracy, ośrodek pomocy społecznej, rada miejska) jak i społecznie (koleżeńskie kluby wsparcia, KIK). Bardzo cenny był głos matki bezrobotnego informatyka z wyższym wykształceniem. Uczestnicy dyskusji przybyli w różnych miejscowości powiatu (Chrzanów, Trzebinia, Libiąż), co nadało spotkaniu ponadlokalny charakter.

We wtorek 7 października dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 8 im. Szarych Szeregów pod kierunkiem mgr Jolanty Ciry i mgr Marii Kotowskiej - Palian, wystąpiły w Klubie Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie z programem poetyckim "Otwórzmy nasze serca" poświęconym Janowi Pawłowi II. Na program złożyły się wiersze poetek chrzanowskich Heleny Chłopek i Lucyny Szubel. W programie wystąpili uczniowie: Agnieszka Mazur, Agnieszka Pieczara, Ilona Cygan, Magdalena Madura, Mateusz Zbylut, Katarzyna Kurowska, Anna Grądek. Występom dzieci przysłuchiwały się autorki wierszy. Dzieci również bardzo ładnie śpiewały.

Środa 8 października stała się okazją do złożenia wizyty w Przedszkolu Samorządowym w Balinie dzięki staropolskiej gościnności dyr. Jolanty Głowacz. Uczniowie i absolwenci ze szkół im. Jana Pawła II w Chrzanowie i Oświęcimiu wykonali montaż słowno - muzyczny p.t. "Zwiastun nadziei" wg poezji L. Szubel. Dzieciom towarzyszył dyrektor Szkoły i nauczyciele. Wśród słuchaczy znaleźli się ks. dr St. Misiniec, autorka wierszy L. Szubel, wiceburmistrz Chrzanowa St. Dusza, sołtys Balina, liczna delegacja KIK-u z Chrzanowa, przedszkolaki ich rodzice, laureaci konkursu poetyckiego i konkursu prac plastycznych o tematyce papieskiej.

W czwartek 9 października odbyło się spotkanie w Fundacji św. Brata Alberta przy ul. Sokoła w Chrzanowie. W aktualne problemy, a szczególnie pomoc dzieciom z trudnych domów w nowej świetlicy terapeutycznej, organizowanej w budynku przekazanym w użytkowanie przez parafię św. Mikołaja. wprowadziła Krystyna Kiecza. Po odczycie wywiązała się dyskusja, po której uczestnicy spotkania zwiedzili ośrodek.

W piątek 10 października ponownie w Sali Marmurowej Biblioteki Miejskiej prof. dr hab. Michał Rożek: wygłosił referat "Katedra Wawelska w wypowiedziach Karola Wojtyły". Referat spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem słuchaczy.

Sobota 11 października była poświęcona pamięci "apostoła dobroci" ks. Michała Potaczało. Na program w kościele pw. Matki Bożej Ostrobramskiej na Koloni Rospontowa złożyły się Msza św. o Jego beatyfikację, program poetycki w wykonaniu dzieci ze Szkoły Podstawowej Jego imienia, koncert dwóch chórów, w tym chóru "Audeo" z Alwerni.

Chór: męski " Audeo" przy klasztorze oo. Bernardynów w Alwerni. W obecnym składzie istnieje od czerwca 2003 roku. Wcześniej śpiewał jako przykościelny chórek mieszany złożony z byłych animatorów. Chór prowadzi Marek Różycki. Skład zespołu: Adam Augustynek, Andrzej Augustynek, Janusz Lenar, Marek Skowronek, Piotr Szymeczko, i odpowiadający za przygotowanie muzyczne, Marek Skwarczyński.

XVIII Tydzień Kultury Chrześcijańskiej w Chrzanowie zakończył się w niedzielę 12 października, w Dniu Papieskim, Mszą św. w intencji Ojca św. Jana Pawła II celebrowaną przez kapelana Klubu ks. dr St. Misińca w kościele św. Mikołaja. Oprawę wokalną Mszy św. dał Zespół "Numen".

Szczególne podziękowania należą się ks. dr Stefanowi Misińcowi, który moderował pomysły, podsuwał najlepsze i uczestniczył niemal w każdym spotkaniu, nawet poza Chrzanowem mimo licznych swoich obowiązków. Organizację Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej wspomogli finansowo i organizacyjnie Burmistrz Chrzanowa, Rada Miejska, Miejska Biblioteka Publiczna i prywatni sponsorzy: Państwo Małkusowie (serwis ogumienia), Anna i Paweł Dudek (zakład fryzierski) i darczyńcy, którzy pragną pozostać anonimowi.

Wojciech Sala


Dyskusja o kulturze pracy i bezrobociu

Referatem red. St. Wilkanowicza "Kultura pracy a bezrobocie" opublikowanym w poprzednim numerze Biuletynu rozpoczęliśmy relacje z XVIII Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej w Chrzanowie. Obecnie publikujemy dyskusję. Wszystkie teksty oznaczone imiennie są autoryzowane.       W.S.

Wojciech Sala: Mamy niewielkie, ok. 30 osób, ale znamienite grono osób, wśród nich pan Aleksander Grzybowski przewodniczący Rady Miejskiej w Chrzanowie, pani dr Mieczysława Niedzielczyk, prowadząca Klub Pracy w Libiążu, pani Krystyna Karnas dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Trzebini, pani Barbara Babijczuk kierownik Powiatowego Urzędu Pracy. Serdecznie zapraszam do dyskusji.

Mieczysława Niedzielczyk: Od dwóch lat opiekuję się klubem dla bezrobotnych przy parafii Św. Barbary w Libiążu. Klub ten powstał z inicjatywy Parafialnego Oddziału Akcji Katolickiej, którego jestem prezesem. Jako klub dołączyliśmy do klubów organizowanych przez Instytut Współpracy i Partnerstwa Lokalnego. Klub tego typu powstał m.in. w sąsiedniej parafii pw. Przemienienia Pańskiego. Naszą ideą jest, aby bezrobotni wyszli z domu, spotkali się w przyjaznej atmosferze, przejrzeli oferty pracy zebrane przez animatorów klubu, nauczyli się pisać CV, list motywacyjny, potrafili się zaprezentować starając o pracę. W oddziale AK mamy prawnika, który zaznajamia klubowiczów z aktualnym kodeksem pracy, udziela indywidualnie porad, wskazuje instytucje do których może zgłosić się pokrzywdzony, zwolniony pracownik.

Na spotkania Klubu zapraszamy pracowniczkę Ośrodka Pomocy Społecznej, która informuje jakie trzeba spełnić warunki, aby otrzymać pomoc.

Poszukujący pracy to często ludzie zagubieni i zestresowani, którzy wymagają porady psychologa. Pani psycholog z Górniczej Agencji Pracy prowadzi z nimi zajęcia i współpracuje z nami na bieżąco.

Na spotkania zapraszani są pracownicy Powiatowego Urzędu Pracy, którzy informują klubowiczów o nowych przedsięwzięciach dotyczących zwalczania bezrobocia: o organizowanych kursach, miejscach pracy itp. Liderzy klubu organizują kursy dla klubowiczów. W ciągu dwóch lat istnienia klubu przeprowadzono kilka kursów komputerowych dla początkujących i dla zaawansowanych. Kusy prowadzili liderzy klubu informatyk i ekonomista. Pracownie komputerowe udostępniali dyrektorzy szkół w soboty. Ponadto organizowano kursy budowlane , obsługi kasy fiskalnej, kursy drobnej przedsiębiorczości. Z tych kursów mogli korzystać członkowie innych klubów powiatu.

Wiele kobiet wyjeżdża za granicę naszego państwa, np. do Włoch. Wychodząc naprzeciw potrzebom, od września zorganizowaliśmy kurs języka włoskiego i angielskiego.

Jak z tego wynika praca w klubie wymaga współpracy z wieloma różnorodnymi instytucjami, a szczególnie z Urzędem Miasta i Gminy. Jestem radną i to ułatwia mi kontakty. Na 25 października zaplanowaliśmy sesję Rady Miejskiej poświęconą sprawie bezrobocia.

Czy jako Klub spełniamy oczekiwania wszystkich bezrobotnych?

Niestety, niezupełnie. Wielu przychodzi z nadzieją otrzymania u nas oferty pracy. Czasem się nam to udaje, ale nie taki jest cel klubu i nasze możliwości w tej dziedzinie są bardzo ograniczone. Ubolewamy nad tym, że wielu pracodawców wykorzystuje tych ludzi. Przyjmuje ich na tydzień lub dwa nie płacąc im za wykonywaną pracę. Przez ten czas człowiek stara się dobrze pracować, z nadzieją, że zostanie przyjęty - niestety wśród pracodawców zdarzają się ludzie nieuczciwi. Zauważyliśmy, że Klub wyrabia aktywność w poszukiwaniu pracy, a także rozumienie potrzeby dzielenia się pracą za innymi.

Stefan Wilkanowicz: Zachęcam do bliższego opisania pracy Waszago Klubu - to się przyda innym! Chętnie umieścimy na naszych stronach internetowych, pójdzie w świat, będzie zachęcać innych.

Barbara Babijczuk: Kierownikiem Powiatowego Urzędu Pracy jestem od niedawna. I chciałabym poszerzyć informacje, przedstawioną przez panią Niedzielczyk.

Takich społecznych klubów działa u nas w powiecie pięć. Mówimy o Klubach Wsparcia Koleżeńskiego "Praca". W Libiążu działają 2 takie kluby, w Trzebini również 2 (w Sierszy i Krystynowie), a 1 w Chrzanowie przy kościele Matki Bożej Różańcowej. Kluby te działają przy parafiach, bo najłatwiej było znaleźć tutaj miejsce, gdzie się ludzie gromadzą. W związku z tym jest to jakby miejsce naturalne i tam najłatwiej było założyć te kluby. Co nie wyklucza, że one mogą powstawać wszędzie.

Urząd, wspomaga te kluby, wspólnie z Instytutem Współpracy i Partnerstwa Lokalnego w Katowicach (z panią Jadwigą Olszowską - Urban).

Działalność klubów jest różna. Jedne są bardziej aktywne, jak ten, który pani właśnie przedstawiła, inne mają problemy ze swoją działalnością. My ze swojej strony staramy się wspomagać wszystkie kluby. Stworzyliśmy dwa półetaty w ramach form subsydiowanych z Funduszu Pracy. Spośród członkiń klubu wybrane zostały dwie najbardziej aktywne osoby i każda z tych osób ma pod swoją opieką dwa kluby, a trzecim wymieniają się na zmianę, pełnią dyżury w klubach, pośredniczą pomiędzy instytucjami a klubami i przekazują informacje o tym jaka jest ścieżka w urzędzie, co można uzyskać z opieki społecznej, w urzędzie miasta, jak załatwić dodatek mieszkaniowy. One przychodzą do nas po oferty pracy, po oferty szkoleń i przekazują tym osobom właśnie w klubie.

Kluby zapraszają wszystkie osoby, które są chętne bezpłatnie wygłosić prelekcję czy udzielić pomocy - dużo osób deklaruje taką pomoc, zależnie od swoich możliwości. My ze swojej strony wysyłamy tam głównie doradcę zawodowego. Jeśli jest taka potrzeba zapraszamy do nas na warsztaty, ewentualnie do Gminnego Centrum Informacji, z którym współpracujemy. W Chrzanowie jest takie centrum, które posiada 7 stanowisk internetowych, więc osoby można tam odesłać, przeprowadzić szkolenia na miejscu, udzielić pomocy, zaznajomić ludzi z internetem - głównie chodzi o ludzi wykształconych, ale nie koniecznie, bo takie umiejętności przydają się wszystkim. Następne gminne centra mają powstać w bibliotece w Trzebini i w Alwerni przy kościele. Należy wykorzystać to, że tam właśnie są bezpłatnie stanowiska internetowe.

Informacja jest bardzo potrzeba, bo dużo się rzeczy dobrych dzieje, a przepływ informacji szwankuje. Bardzo ważne jest aby jak najwięcej tych informacji przepływało - z Urzędu do klubów i odwrotnie: od klubowiczów do nas. Bardzo mi się spodobał pomysł ogłoszenia konkursu jak bezrobotni widzą problemy z aktywizowaniem się; być może takie konkursy będą inspiracją dla nas, żeby realizować ich pomysły.

Mieczysława Niedzielczyk: Przez dwa lata panie z Klubu dawały ogłoszenie przed świętami do "Przełomu", że mogą wykonywać prace porządkowe, na przyklad mycie okien, sprzątanie. Wiem, że była to raczej udana akcja. Zdarza się, że ludzie zwracają się do Klubu o posprzątanie, czy umycie okien. W czasie spisu ludności paru klubowiczów było rachmistrzami. Paru osobom, które były w wyjątkowo trudnych warunkach, udało się załatwić pracę.

Jest to jednak kropla w morzu potrzeb. Trzeba mieć bardzo dużo optymizmu, aby nie zrazić się w poszukiwaniu pracy. Mieliśmy, a właściwie mamy pana, który ukończył studia podyplomowe z informatyki i szukał pracy. Odbył on 130 rozmów kwalifikacyjnych i pracy nie znalazł. W końcu zadzwoniła do mnie koleżanka , że potrzebują w szkole informatyka i pracę dostał. Obecnie jest nadal zaangażowany w pracę Klubu.

Krystyna Karnas: Jestem dyrektorem Ośrodka Pomocy Społecznej w Trzebini i z tej racji stykam się na co dzień z problemem wykluczania rodzin. Obserwuję proces odchodzenia, czy właściwie, wyłączania się z życia społecznego całych rodzin. Proces ten jest coraz bardziej widoczny.

Następuje odcięcie i zamknięcie się rodziny tylko w swoim wąskim gronie, bez żadnej aktywności, bez mobilizowania dzieci do nauki, do tego aby coś robiły, aby miały szansę wyjścia z układu, w którym funkcjonują na co dzień.

My w Trzebini świadczymy dość szeroką pomoc rodzinie w sprawowaniu opieki nad dziećmi. Mamy Świetlicę "Plus" , która prowadzi różne formy wsparcia dla dzieci. Świetlica zapewnia pomoc opiekuńczo-wychowawczą, prowadzi różne koła zainteresowań, zgodne z zainteresowaniami dzieci. Działają liczne kluby sportowe dla dzieci i młodzieży.

Ale dla pracowników socjalnych w tej chwili najtrudniejsza pomoc osobom bezrobotnym. W przypadku osób długotrwale bezrobotnych - przyznam się szczerze - czasem stosujemy różne formy "wymuszeń", po to tylko aby człowieka zmobilizować do działania. Stąd wyznacza się osobom lub rodzinom bardzo małe zadania, które mają wykonać w określonym czasie, nawet takie jak np. posprzątanie i utrzymywanie porządku we własnym mieszkaniu.

Dla wielu rodzin stanowi to duży problem.

Pracuję w pomocy społecznej już 18 lat i nigdy nie sądziłam, że tak szybko będzie zmieniał się obraz naszej pracy. Kiedyś, pomoc społeczna zajmowała się osobami starszymi, niepełnosprawnymi. Obecnie osoby te mają swoje świadczenia, więc wymagają pomocy w formie usług opiekuńczych, biorą udział w warsztatach terapii zajęciowej.

Dzisiaj pomoc społeczna zajmuje się osobami młodymi - bezrobotnymi, rodzinami niepełnymi, osobami uzależnionymi. Ośrodek Pomocy Społecznej w Trzebini od 10 lat pomaga osobom w procesie wychodzenia z uzależnienia. Mamy możliwość obserwowania osób, które powoli zapijają się na śmierć. Proces ten przebiega bardzo wolno, trzeba bardzo dużo wysiłku włożyć, aby ten proces przerwać , ale jest to możliwe. Pomagamy osobom, które chcą zerwać z nałogiem - uczymy jak żyć bez alkoholu, narkotyków. Bardzo nas cieszy każda osoba, którą udało się wyrwać z "ramion śmierci". Obserwujemy jej rozwój, powrót do rodziny, do pracy. Dlatego też, trzeba pomagać każdej osobie podejmującej walkę z uzależnieniem, trzeba przekazywać jej nadzieję, że może zmienić swoje życie. Dla tej nadziei trzeba pracować i trzeba podejmować wszelkiego typu działania służące człowiekowi.

Tak chciałabym żeby szkoła uczyła i solidnie przygotowywała dzieci do pracy.....

Gdy przyjmuję do pracy nowego pracownika to mam nadzieję, że będzie osobą solidną, uczciwą, pracowitą i dobrze przygotowaną do pracy. Ponieważ dla nas wszystkich bardzo ważne jest, aby na każdym szczeblu pracowali ludzie uczciwi i solidni.

Stefan Wilkanowicz: Chciałbym jeszcze uzupełnić to, co mówiłem o możliwości proponowania przez bezrobotnych prac społecznie użytecznych. W dłuższej perspektywie trzeba doprowadzić do tego, żeby każdy, kto otrzymuje jakiś zasiłek, w jakiś sposób go odpracowywał. Nie koniecznie w pełnym wymiarze, bo to nieraz jest niemożliwe. Ale należy przyjąć zasadę, że nie ma zasiłków, które są dawane "na bezczynność". Daje się zasiłek, ale oczekuje się wkładu pracy. Ten wkład pracy może być nieraz symboliczny, minimalny, ale musi być, to jest obowiązek człowieka, zwłaszcza chrześcijanina.

Dochodzą do mnie nieraz głosy z środowisk pomagających bezrobotnym, czy też biednym, że uzależniają się oni od pomocy w taki sposób, że już im się nie chce w ogóle niczego robić, uważają, że im się pomoc należy i koniec. Jest to więc system ich demoralizowania. Trzeba więc przyjąć zasadę, że każdy powinien robić coś pożytecznego. W ramach systemu opieki społecznej nie da się tego dziś egzekwować na drodze prawnej, ale można ludzi do tego stopniowo przyzwyczajać. W ten sposób pomaga się im podwójnie: doraźnie i długofalowo, bo pomaga się im odzyskać aktywność, wchodzić w życie społeczne.

Aleksander Grzybowski: Jestem zdania, że ta ostatnia teza bardzo zgodna jest z moimi poglądami i pozwolę sobie na poparcie tej wypowiedzi. Przed kilkudzisięciu laty, jak sięgam pamiecią, nie było w ogóle systemu opieki społecznej i ludzie żyli. A dzisiaj, gdy ktoś ma do dyspozycji kawałek działki, to on nie będzie siał pietruszki, uprawiał cebulki, czy czegoś innego, bo on musi dostać zapomogę, bo on musi coś dostać. Myśmy tak daleko odeszli od tego, że człowiek sam od siebie musi coś dać.

Żyłem w takim czasie, w czasie okupacji, że jak była naprawdę wielka bieda, to biedni uprawiali ziemię, a inni, jeszcze biedniejsi, żywili się zbierając kłosy, wykopując pozostałe ziemniaki, czy zbierając chrust w lesie po to, żeby przeżyć. Oczywiście to nie jest dla nas ideał, do którego powinniśmy dążyć w społeczeństwie informatycznym.... Ale faktem jest, że ci ludzie sami starali się zadbać o siebie. Dlatego dla mnie dawanie zapomóg bez żadnego własnego wkładu pracy jest postawieniem sprawy na głowie. Rzeczywiście sprzyja to temu, że powstaje armia ludzi, którzy tylko uważają, że im się coś należy.

W bogatych społeczeństwach, w Szwecji, w Niemczech, czy we Francji, biedni dostawali mieszkania, dostawali zapomogi, mieli renty socjalne. Taki człowiek nie pracował, bo z tego potrafił żyć, utrzymać się. Ale dzisiaj w tych społeczeństwach cały system się załamuje.

Ja się cieszę, że ten temat był przedstawiony z obu stron. Bez kultury pracy nie można rozpatrywać bezrobocia. Bo bezrobocie jest elementem właśnie tej kultury pracy.

W tej dziedzinie jest źle. Na przykład Urzędy Pracy są oddzielnymi instytucjami. To gminy powinny mieć środki na pomoc dla swoich mieszkańców, w imieniu których sprawują władzę, i dla których powinny wykonywać konkretne zadania. Inny przykład. Żeby dostać pracę na godziny, to trzeba jakąś działalność gospodarczą zarejestrować na własne imię i nazwisko. Na to potrzeba dziesiątków dokumentów i dużo chodzenia po urzędach. Trwa to tygodniami. I na końcu ten człowiek opada z sił. A są takie kraje, że się zatelefonuje: czy mogę dostać pracę na 2 godziny, 3 godziny, dziś albo jutro? I otrzymuje za godzinę czy dwie telefon: tak potrzebuję tego, czy innego działania - to do mycia okien, to do opieki nad starszym człowiekiem. U nas jest to wielki problem. Człowiek mieć zarejestrowaną działalność gospodarczą, bo inaczej z punktu widzenia prawa staje się przestępcą.

Mamy ogromny problem kultury pracy, począwszy od władzy, ustawodawcy, do zwykłego śmiertelnika. Bez kultury pracy pójdziemy w kierunku wzrostu bezrobocia do takiego jak w Hiszpanii - 25 - 30 %. Jeżeli równocześnie nie zostaną podjęte działania skłaniające do pracy.

A prawo stoi po stronie nie wiadomo czyjej. Ani nie po stronie przedsiębiorców, ani bezrobotnych.

Stefan Wilkanowicz: Jest jeszcze jedna forma przedsiębiorstw, która w Polsce - jak mi się wydaje - prawie nie istnieje, a w niektórych krajach zachodnich jest dosyć rozwinięta. To są zazwyczaj spółdzielnie, choć nie koniecznie, które organizują prace dorywcze najrozmaitszego rodzaju. I wiadomo, jeśli człowiek potrzebuje czegoś, czasem na godzinę czasem na dwie, może zadzwonić i otrzymać pracownika. Istnieją także porozumienia przedsiębiorstw, które sobie nawzajem wypożyczają czy wynajmują pracowników.

Przedsiębiorca dość często boi się ryzykować, przyjąć kogoś na stałe, bo to jest dłuższe zobowiązanie, a jest sytuacja na rynku niepewna. Może za parę miesięcy będę musiał zmniejszyć produkcję, a nie mogę szybko zwolnić tego czy innego pracownika. Jeśli natomiast istnieje przedsiębiorstwo pośredniczące czy jakiś układ między przedsiębiorstwami, to sytuacja jest dużo łatwiejsza.

Trzeba szukać wszelkich możliwie elastycznych form, odchodzić od socjalistycznego schematu. Są jeszcze takie miejscowości, gdzie była jedna szkołą i ta szkoła przygotowywała do pracy w jednej fabryce. W niej zaczynało się pracę w wieku lat kilkunastu i pracowało nieraz do końca życia. Dzisiaj takie szkoły niemal z konieczności produkują bezrobotnych.

Mieczysława Niedzielczyk: Ale musi upłynąć jakiś czas żeby zmieniła się mentalność. Ja staję po stronie jednak tych bezrobotnych, którzy często nie mogą się znaleźć w nowym systemie i naszym obowiązkiem jest pomóc. Nie możemy im tak powiedzieć: "Uprawiajcie pietruszkę, czy coś innego". Przecież wiemy doskonale, że jak się nie ma znajomości to się pracy nie dostanie. (Oklaski) I taka jest prawda. Człowiek, który nie ma szczęścia, może mieć kwalifikacje i wszystko co trzeba, ale to na nic bo już ktoś był przed nim (albo nawet po nim, ale miał układy) - taka jest prawda.

Trzeba rozmawiać z tymi ludźmi to się dojdzie do sedna rzeczy.

Głos z sali: Mówię jako matka. Jest ze mną mój syn, bezrobotny. Przeszedł już wiele rozmów, stąd wiem jak wyglądają te sprawy. Dostać pracę, jakąkolwiek, choć troszeczkę zbliżoną do kierunku wykształcenia, trzeba mieć znajomości.. Bo nawet jeśli są oferty, to nie wiem czy nie dlatego, że pracodawcy mają taki obowiązek. Ale tak naprawdę, to kandydat jest już na to miejsce. Wymagane jest wielkie doświadczenie albo nie wiadomo co. Zawsze jest tak: "Mam się zapytać?" "Nie." To straszna rzecz.

Mówię jako matka, ale równocześnie jako nauczycielka, wysłuchałam wszystkich z uwagą.

Namówiłam młodych, żeby przyszli tu na spotkanie, żeby wyszli z domu. To też jest dobre.

Mieczysława Niedzielczyk: I temu właśnie służą kluby. Tu człowiek widzi, że nie jest sam. Tu nawiązują się przyjaźnie. Tu są ludzie, którzy chcą pomóc. Dzisiaj praca jest najbardziej pożądana i załatwia się ja wszelkimi drogami. Kto nie ma znajomości jest mu bardzo trudno.

Wojciech Sala: Myślę, że poprzez kluby pracy poszerza się krąg ludzi ze znajomościami.

Mieczysława Niedzielczyk: Oczywiście, to w ten sposób umożliwia się kontakty tych ludzi z różnymi firmami, z różnymi instytucjami, które jak gdyby muszą wczuć się też w ich sytuację.

Wojciech Sala: Kierownicy ośrodków pomocy społecznej mogliby dużo powiedzieć na ten temat. Rozmawiałem z dyrektorem tutejszego OPS-u, panem Ziębą, o tym, jak bardzo trudno jest uzyskać pracę dorywczą dla osób w potrzebie. Są chętni, ale nie można ich zatrudnić. Jest konieczna inicjatywa ustawodawcza. Bez zmiany prawa poprawić sytuacji się nie da. To jest problem bardzo ważny. Tak duże jest obciążenie pracy, że przedsiębiorcy nie zatrudniają na prace dorywcze.

Krystyna Karnas:Jeszcze jedną sprawę poruszę, a mianowicie dzielenia się pracą. Bo ja ze swojej perspektywy i swojego doświadczenia często widzę, że pracuje emeryt czy rencista, a w tym samym czasie jego syn jest bezrobotny. Pytam: "Dlaczego Pan nie zrobi miejsca dziecku? Bo przecież to ono dzisiaj bardziej potrzebuje tej pracy niż Pan?". Z reguły pada odpowiedź "Nie. Bo ja muszę mu pomóc." Mimo tego, że stwierdzam: " Pan mu nie pomaga, w ten sposób. To mu raczej szkodzi". Nie spotyka się to ze zrozumieniem u rozmówcy, który uważa, że robi dobrze.

Myślę, że takiej świadomości nie mają również pracodawcy. To oni powinni dawać szansę młodym ludziom i przyjmować ich do pracy. Młody człowiek musi zacząć pracować, oszczędzać na swoją emeryturę, w przeciwnym wypadku państwo będzie musiało mu wypłacać zasiłki z pomocy społecznej.

Sądzę, że nadszedł czas dzielenia się pracą. Maże warto zrezygnować z dodatkowego etatu, czy dodatkowych godzin, na rzecz człowieka, który nie ma pracy. Może warto by było go nawet nauczyć zawodu, który wykonuję, aby w przyszłości miał mnie kto zastąpić.

Wojciech Sala: Znam problem z własnego doświadczenia, z rozmów z Urzędem Pracy, jeszcze z Pani poprzedniczką. Porównajmy dwa powiaty: chrzanowski i myślenicki, w których bezrobocie kształtowało się mniej więcej podobnie. W chwili obecnej bezrobocie u nas (w chrzanowskim) jest dużo większe. Jednym z powodów może być zatrudnianie rencistów i emerytów. Tak działa prawo pracy. A z kolei emerytury są naprawdę niskie. Można więc zrozumieć obydwie strony.

Stanisław Trojanowski: Ja chcę zapytać o jedno: czy przed wojną, w Polsce kapitalistycznej, biedniejszej niż dzisiaj, zdarzyło się, że pracownik przepracował miesiąc i nie dostał zapłaty? Czy były takie przypadki przed wojną? Druga sprawa: czy przed wojną likwidowało się miejsca pracy, nie skracając czasu pracy? Proszę o zapoznanie się z kopalnią "Janina". Jeżeli nie było zbytu węgla to nie było zwolnieni masowych, nie były likwidowane miejsca pracy, tylko był zmniejszany czas pracy. Nie pracowano pięć czy sześć dni, tylko na przykład trzy, ale wszyscy mieli zatrudnienie. Takie sytuacje były przed wojna w państwie kapitalistycznym, ale nie dzisiaj, w takim państwie jakie jest.

Stefan Wilkanowicz: Na pewno takie metody się stosuje, ogranicza się czas pracy. To zależy zresztą od lokalnego ustawodawstwa, bo w różnych krajach może być rozmaicie. Ja tego nie potrafię powiedzieć. W każdym razie wydaje mi się - na zdrowy rozsądek - że jeżeli chodzi o przejściowe trudności, kiedy można liczyć na to, że w stosunkowo niedługim czasie sytuacja się poprawi, to wtedy dużo lepiej ograniczyć czas pracy wszystkich, żeby ich zachować. Będą mniej zarabiali, ale na przyszłość to się wszystkim opłaci.

Jeżeli natomiast wiadomo, że to przedsiębiorstwo się nie utrzyma, że jego produkcja nie jest potrzebna, albo o wiele za droga, to nie ma innego wyjścia, trzeba je zlikwidować. Ale nie z dnia na dzień. To wymaga przemyślenia, przygotowania pracowników do tego, że będą zwolnieni. Nie tylko tego, że im się daje odprawę.

To sprawa szczególnie ważna na Górnym Śląsku. Problem górników nie tylko polega na tym, że oni tracą pracę. Górnik, jeżeli jest górnikiem z dziada pradziada, jest człowiekiem mającym pewna tradycję, pewną kulturę, pewien styl życia. Bardzo trudno jest im się przestawić, o wiele trudniej niż innym. To trzeba brać pod uwagę. I dlatego wszystkie tego rodzaju reformy, jakie się dziś robi muszą być robione z odpowiednim wyprzedzeniem i we współpracy z zainteresowanymi ludźmi. To nie może być tak, że człowiekowi nagle spada na głowę bliskie bezrobocie. Nie wystarczą obietnice, odprawy, z którymi9 nie wiadomo co zrobić, często się je po prostu przejada, a potem to już tylko równia pochyła.

Czasem trzeba likwidować zakład, bo nie ma innego wyjścia. nie będą kopalnie produkowały na hałdy, bo zabraknie miejsca. Ale jeżeli jest konieczne zamknięcie kopalni czy ograniczenie produkcji, to przecież to też nie spada z nieba, o tym się wie zazwyczaj od kilku lat. Wtedy trzeba odpowiednio planować to zamknięcie, przygotować pracowników, szukać rozwiązań dla nich i z nimi.

Tylko trzeba mieć odwagę robić rzeczy niepopularne, a nie tylko te, które mieszczą się w taktyce przedwyborczej. Ale nieraz ta taktyka prowadzi do samobójstwa, po chwilowym sukcesie.........

Mieczysława Niedzielczyk: Mówił Pan o szkołach, które produkują bezrobotnych. Czy nie ma takiego instytutu, który by nam prognozował, doradzał jaki kierunek studiów, jakie przygotowanie do zawodu wybrać dla dziecka w tym czy innym wieku? Byli modni prawnicy czy ekonomiści, ale to minęło, w tej chwili w ogóle pracy nie mogą dostać. Proszę mi powiedzieć, w jakim zawodzie za kilka lat dostanie się pracę?

Halina Polakiewicz: Rankingi są prowadzone, jaki np. w danym momencie jest potrzebny zawód, wykształcenie dostosowane do potrzeb rynku.

Stefan Wilkanowicz: Prognozy takie są robione, tylko mało się o nich wie. A poza tym trzeba się liczyć z tym, ze dzisiaj często się zmienia rodzaj pracy czy nawet zawód. Stad trzeba się przede wszystkim uczyć uczenia się, inicjatywy, samodzielności. To zadanie dla całego systemu kształcenia.

Młodzi ludzie już w szkole średniej muszą mieć kontakty z ludźmi pracującymi w różnych zawodach, rozumieć wymagania i swoje możliwości.

A naprawdę to do przyszłej pracy trzeba się przygotowywać w domu i w przedszkolu....

Halina Polakiewicz: A młodzi ludzie nieraz twierdzą, że pracodawca. przyjmując młodego człowieka wymaga od niego cudów, chce, żeby wszystko umiał. A gdzie ma się tego nauczyć?.

Proszę mi powiedzieć, gdzie tej pracy ma się nauczyć?. Pracodawcy to nie obchodzi, że jest wolny rynek. Dla niego liczy się produkt. I koniec.

Stefan Wilkanowicz: Trzeba także wychowywać pracodawców, żeby oni zrozumieli, iż dla nich ważniejszy jest pracownik, który ma pewien typ charakteru, osobowości, zdolności do uczenia się, niż człowiek który jest już przygotowany do konkretnej pracy. Dziś jest przygotowany do tego, a za rok będzie już inaczej.

Halina Polakiewicz: Rynek zachodni, którym się interesuję, wpływa na to, że już na etapie nauki uczy się młodzież bardziej praktycznie. U nas w zasadzie tego nie ma. Jest encyklopedyczne przyswajanie wiedzy. I na tym się edukacja kończy.

Stefan Wilkanowicz: Tu się zgadzam, że nauka jest za mało praktyczna. I przede wszystkim za mało nastawiona na uczenie uczenia się. To jest w tej chwili najważniejsze.

Halina Polakiewicz: Żeby się uczył stosownie do potrzeb.

Stefan Wilkanowicz: Oczywiście.

Wojciech Sala: Dziękuję bardzo. Proszę Państwa, chcemy by to nasze spotkanie nie przeminęło bez echa, nagrywamy przebieg dyskusji. Wypowiedzi opublikujemy za zgodą autorów i po autoryzacji na stronie internetowej naszego Klubu Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie i w biuletynie klubu. Pan Redaktor wykorzysta to jeszcze szerzej.

Stefan Wilkanowicz: Ja też bardzo dziękuję.

Wojciech Sala: Proszę Państwa! Myślę, że będę wyrazicielem nas wszystkich, gdy podziękuję serdecznie Panu Redaktorowi za odczyt i udział w dyskusji.. Na pamiątkę z pobytu w Chrzanowie przekazuję Panu Redaktorowi, kopię w oleju, świeżą jeszcze, ciepłą jeszcze, mozaiki która znajduje się na filarze między nawą główną a kaplicą Matki Bożej Częstochowskiej naszego parafialnego kościoła św. Mikołaja. A to o tyle się łączy z naszym dzisiejszym tematem bo mozaika jest darem papieża Leona XIII z roku 1888, autora pierwszej nowoczesnej encykliki społecznej "Rerum novarum". Kopię namalowała Marta Sala, najmłodszy członek naszego Klubu, uczennica liceum plastycznego w Krakowie. Wszystkiego dobrego. Serdecznie dziękuję.

Stefan Wilkanowicz: Proszę bardzo serdecznie podziękować autorce!

I także proszę zaglądać na nasze internetowe strony (www.praca.znak.com.pl).



MISJA W TARDUN

Agnieszka, córka naszych serdecznych przyjaciół Ślązaków, wyjechała z rodzicami z Polski do Niemiec przed kilkunastu laty. Rodzina utrzymuje serdeczne więzi z Polską. Spotykaliśmy się kilkukrotnie w Korbielowie. Bardzo ciekawe było też spotkanie z Agnieszką nad Lednicą w Noc Zesłania Ducha Świętego 2 czerwca 2001 r., o którym pisałem w Biuletynie nr 11. W październiku 2003 r. wyjechała jako osoba świecka na misję do Australii. Dzięki poczcie elektronicznej miałem możliwość niemal codziennie otrzymywać informacje z Tardun.

Wojciech Sala.


Herne, 28 października 2003

Witajcie!

Wczoraj przez prawie godzinę rozmawiałam z Agnieszką. Zadzwoniła około godz. 14 i rozmawialiśmy do 15. U niej był już wieczór, dziewczynki poszły już spać, więc mogła spokojnie porozmawiać. Była bardzo zmęczona, rano musi być znowu wypoczęta i pełna sił.

Mieszka już w innym domku, dużo gorszym i starszym, jak ten pierwszy. Na razie nie ma światła, Frank, chłopak z Frankfurtu, który razem z nią tam poleciał, próbował naprawić lampę, ale rozleciała mu się w rękach. Muszą czekać aż pojadą do miasta, oddalonego o 150 km i kupią nową lampę. Siedzi, więc jak w chatce w Korbielowie, przy latarce i świeczce. Sama w domku, opiekuje się czteroma dziewczynkami, od 10 do 13 lat. Ma dużo pracy, prawie cały dzień ma zajęty. Przeniosła się do innego domku, bo opiekunka, która miała z nią zajmować się dziećmi, pojechała do domu i Agnieszka sama musiała opiekować się dwoma grupami, młodszą i starszą.

Teraz przyjechała nowa opiekunka, Australijka i ma dziewczynki młodsze. Agnieszka ma dziewczynki starsze. Rano robi im śniadanie, a po przyjściu ze szkoły, podwieczorek. W szkole jedzą obiad. Wczoraj upiekła im pyszne ciasto, babka biało - czarna, zjedli całą, wszystkim bardzo smakowała.

Wieczorem idą na kolację, którą przygotowuje kucharz. Ten sam kucharz przygotowuje obiad dla opiekunów. Pochodzi on z Indii, przygotowuje im potrawy z indyjskiej kuchni. Jedzą często makaron z indyjskimi przyprawami. Przygotowuje im też kurczaka, mięso wołowe i barana. Gulasz z barana Agnieszce nie smakuje.

Jeszcze nic ją nie pogryzło, tylko komary. Żeby tego uniknąć je się krem zawierający bardzo dużo witamin, w tym witaminę "B". Krem słodko - kwaśno - słony innym bardzo smakuje, a Agnieszce nie. Agnieszka woli witaminy w tabletkach. W sobotę i w niedzielę miała tyle pracy, że nie wzięła tabletek, dlatego została pogryziona. W pierwszym domku zabiła kilka pająków, bardzo niebezpiecznych, sprejem, który zostawiła jej poprzedniczka.

Wieczorem dookoła domku skaczą kangury. Jest ich bardzo dużo i uderzają z dużą siłą w ściany domku. W poniedziałek myje domek, który jest bardzo brudny po sobocie i niedzieli.

Z dziećmi chodzi na spacery po okolicy i wycieczki rowerowe.

Agnieszka chodzi w sandałach, które kupiła sobie w tym roku przed pieszą pielgrzymką do Częstochowy, lub w klapkach. Dzieci chodzą do szkoły w butach, bo muszą, ale do domu idą już boso, bo to o wiele wygodniej. Mają grube podeszwy, bo od urodzenia chodzą boso.

W sobotę było bardzo gorąco, prawie 40 stopni, a dzisiaj już tylko 20 stopni. Bardzo duża różnica temperatury. Na słonko nie można wychodzić na długo, najwyżej na godzinę. Agnieszka jest opalona, ale inaczej jak u nas. Słonko piecze tak mocno, że po pół godzinie trzeba napić się wody. Jutro rano będzie sprzedawała w kiosku, znajdującym się na ich terenie. Kupuje tam codziennie słodycze, czekolady, picie. Nie wydaje dużo pieniędzy. Codziennie je przynajmniej jedną czekoladę. Dzisiaj na podwieczorek będą owoce. Mają bardzo dobre jabłka, banany, pomarańcze, winogrona. Ktoś inny robi zakupy i ona może sobie wziąć do domku, co potrzebuje. Dostanie też szczoteczki do zębów, mydła, szampony, pasty do zębów, kremy i dużo potrzebnych, na co dzień przedmiotów.

Byli już raz z Frankiem i z inną panią opiekunką, w mieście odległym o 150 km. Miasto liczy 20.000 mieszkańców. Tam można już wszystko kupić. Droga jest na jeden samochód.

Agnieszka nie choruje, nie miała nawet biegunki, chociaż piją wodę deszczową, nieprzegotowaną. Czuje się dobrze, jest coraz bardziej zadowolona, coraz więcej wie o warunkach, w jakich przyszło jej żyć i coraz bardziej jej się podoba. [...]

Stefka


Chrzanów, 31października 2003 r.

Kochana Stefciu!

Serdecznie dziękuję za relacje z Australii. Czy Agnieszka prowadzi dziennik? Może by warto. Ja w każdym razie byłbym bardzo zainteresowany szczegółowymi informacjami z jej misji. Czy jest kontakt z Agnieszką poprzez e-mail? W każdym razie jeszcze raz dziękuję za Twoją relację. [...]

Wojciech


Herne, 1 listopada 2003

Drodzy!

Agnieszka wzięła ze sobą pusty pamiętnik. Chciała opisywać ciekawsze wydarzenia. Nie wiem, czy to robi, czy ma czas i siły. Agnieszka ma taki sam adres e-mailowy, jak miała w Niemczech. Na pewno ucieszy się z każdej Waszej wiadomości. Jej komputer jest bardzo powolny. W ciągu godziny zdąży tylko posprawdzać e - maile. [...]

Stefan i Stefka.


Chrzanów, 4 listopada 2003r

Kochana Agnieszko!

Zapytałem Twoich rodziców jaki jest kontakt z Tobą i podali mi Twój adres e-mail. Bardzo mnie ciekawi jak jest na misjach w których bierzesz udział, w dalekiej Australii. I myślę, ze wiele osób się również tym interesuje. U nas w Chrzanowie w Klubie Inteligencji Katolickiej jest grono osób zainteresowanych szczególnie misjami, przy parafii jest też Koło Misyjne.

Serdecznie zachęcam do nadsyłania listów na mój adres, nawet codziennie, nawet krótkich. Powstałby dziennik mailowy spraw zwykłych, a przecież niezwykłych. Listy te umieszczałbym, oczywiście za Twoja zgoda, na redagowanych przeze mnie stronach internetowych Klubu Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie lub Porozumienia Klubów Inteligencji Katolickiej w Polsce. Była by też możliwość umieszczania ich w drukowanym Biuletynie Klubu.

Życzę nieustannej opieki Matki Najświętszej i Świętej Patronki

Wojciech Sala


Herne, 6 listopada 2003

Kochani !

Dzisiaj znowu dzwoniła Agnieszka. [...] Z ostatniej naszej rozmowy wiem, że mają msze święte w piątek. W niedzielę mają Nabożeństwo Słowa. Jest adoracja Najświętszego Sakramentu, wspólne modlitwy, komunia święta. Nie mają księdza, który odprawiłby im mszę świętą niedzielną.

Po zmianie czasu na zimowy, jest siedem godzin różnicy. Kiedy u nas jest druga po południu, tam jest już dziewiąta wieczorem. Wtedy najlepiej dzwonić, bo dziewczynki idą już spać.

Nie wiem, dokładnie, co robi tam Frank, ale dzisiaj Roma dowiedziała się, że zajmuje się komputerami i innymi rzeczami technicznymi. Mieszka w innym domku, nie ma swojej grupy. Z tego, co wiem, jest bardzo zadowolony.

Agnieszka jest szczęśliwa. Z dziewczynkami na razie radzi sobie dobrze. Dzień ma cały zajęty. Wstaje o 7 rano, robi śniadanie, budzi dziewczynki, potem sprząta domek, przygotowuje podwieczorek. Po przyjściu dziewczynek ze szkoły ma z nimi różne zajęcia. Słuchają muzyki, tańczą, śpiewają. Agnieszka gra im na gitarze. Odrabia z nimi lekcje, razem uczą się czytać. [...]

W poniedziałek dziewczynki jadą na jakiś obóz, więc Ada z innymi opiekunkami jedzie na 5 dni nad morze. Bardzo się cieszy. [...]

Nie wiem na razie nic o zwyczajach tamtejszych ludzi. Nie wiem jak czczą pamięć tych, co odeszli. Mamy z nią kontakt tylko telefoniczny. Komputery mają bardzo wolne. Przez godzinę (od 11 do 12) zdąży tylko przeglądnąć pocztę. [...]


Herne, 16 listopada 2003 r.

Drogi Wojtku i Aniu!

W czwartek rozmawiałam z Agnieszką przez telefon, a w piątek dostałam e-mail. Dziękuje Ci za Twój e-mail, ale nie ma kiedy odpisywać. Ma komputer tylko przez godzinę, drukuje wiadomości, które czyta w domu wieczorem w czasie wolnym. Opisuje trochę Tardun, gdzie mieszka. To małe miasteczko, w którym jest mały sklep, farma, internat ze swoją farmą i szkoła podstawowa.

W internacie mieszkają dzieci ze szkoły podstawowej (klasa 1-7) i szkoły wyższej (klasa 8-12). Dzieci są podzielone na 8 domów: 4 domy dla chłopców i 4 dla dziewczyn. W poszczególnych domach mieszkają: młodsze dzieci szkoły podstawowej (klasa 1-3), starsze dzieci szkoły podstawowej (klasa 4-7), młodsze dzieci szkoły wyższej (klasa 8-10), starsze dzieci szkoły wyższej (klasa 11 i 12). Agnieszka opiekuje się starszymi dziewczynami ze szkoły podstawowej, a ponieważ szkoła podstawowa jest w pobliżu, to dziewczyny idą do szkoły pieszo. Młodzież klas starszych wożona jest codziennie autobusem do miasteczka Morawa, oddalonego o 45 km.

W sumie w ośrodku przebywa obecnie około 36 dzieci. Jest to o wiele za mało, co jest jednym z powodów oczekiwanych zmian. W styczniu rozpocznie się nowy rok szkolny, niestety prawdopodobnie bez szkoły podstawowej.

Drugim powodem zmian jest brak księdza. Trzecim powodem zmian jest to, że Aborygeni chcą przejąć to miejsce i utworzyć tam swój ośrodek.

Pewne jest jednak to, że Agnieszka tam zostaje.

Szkoda tylko dzieci, bo w ośrodku mają okazję rozszerzać swoje talenty. Mają możliwość uprawiania sportu, (jeżdżą na treningi do Gerelton). Są nauczyciele muzyki, dzieci uczą się gry na instrumentach, malowania i plastyki z gliny. [...]

Stefka.


Chrzanów, 17 listopada 2003 r.

Kochani Stefciu i Stefanie!

Dziękuję za listy z 11 i 16 listopada. Zdaję sobie sprawę, że Agnieszka nie ma czasu, szczególnie w pierwszym okresie pobytu w Australii. Z tym większą ciekawością czytam doniesienia od Was. Interesują mnie misje, szczególnie, gdy na nie wyjechała tak dobrze mi znana osoba. I choć sam nie będę mógł wyjechać tak daleko, to chciałbym choćby duchowo być z nimi. Ciekawi mnie też jak zrodził się pomysł wyjazdu, kto wysłał: zgromadzenie czy parafia, ile osób wyjechało z Agnieszką? Pytam, bo chciałby o tym napisać, ale nie tylko. Bo to są sprawy bardzo ważne, nie prywatne, dotyczą całego Kościoła. [...]

Wojtek


17 listopada 2003

Właśnie znalałem stronę internetową Misji Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego Pallotynów w Tardun: http://www.pallottine.org.au/tardun.htm.

Wojtek


Drogi Wojtku!

Agnieszka ma czas, ale dopiero wieczorem. Komputer mają tylko jeden i to bardzo wolny, i muszą się nim dzielić. Dlatego prosiła mnie, żebym to ja przekazywała Wam wiadomości od niej. Możecie, oczywiście po odpowiednim zredagowaniu, umieszczać je na stronach internetowych i w Biuletynie klubu.

Agnieszka jest "ciekawa świata" i ludzi mieszkających w różnych krajach. Szczególnie interesowała ją Australia. Nie pamiętam dokładnie, ale już od kilku lat przygotowywała się do wyjazdu na misje. W gimnazjum, przygotowując się do matury, poznała dziewczynę, która przyjechała z misji w Peru. Opowiadała Agnieszce, co tam przeżyła, jak bardzo jej się tam podobało, jakich ciekawych ludzi tam spotkała.

Dała jej adres klasztoru, gdzie przygotowywała się na misje. Klasztor ten znajduje się w Limburgu, niedaleko Koblenz. Żyją tam siostry Pallotynki. Agnieszka zameldowała się u nich i zaczęła jeździć na rekolekcje przygotowujące na misje. Trwało to prawie dwa lata.

Po maturze przygotowania nabrały tempa. Rekolekcje odbywały się co miesiąc, trwały coraz dłużej. Do tego doszło załatwienie potrzebnych szczepień, dokumentów, załatwienie rocznej wizy, pieniędzy na samolot, pieniędzy na roczne życie w Australii, załatwienie przelotu i wiele innych spraw.

Zwrot kosztów podróży załatwiła sobie w parafii. Proboszcz przeczytał jej list podczas ogłoszeń parafialnych, po mszy świętej Agnieszka rozdawała go wszystkim zainteresowanym, powiesiła na drzwiach kościoła. Każdy, kto tylko chciał, mógł wpłacać na konto klasztoru w Limburgu.

W lipcu była na pielgrzymce do Częstochowy, aby zaczerpnąć sił do wypełnienia zadania u Matki Boskiej Jasnogórskiej.

Wracając do Tardun, to opiekunkami dziewczyn są przeważnie Aborygeni. Jedna opiekunka pochodzi z Gerelton, opiekun starszych chłopaków pochodzi z Perth, opiekun młodszych chłopaków mieszkał w Melbourn.

Frank, chłopak z Frankfurtu, z którym Aga pojechała do Australii, naprawia komputery, piecze chleby, zajmuje się sprawami technicznymi.

Wszyscy współpracownicy są mili, jak trzeba służą swoją pomocą. Łatwiej jej jednak dogadać się z białymi Australijczykami. Aborygeni są zamknięci w sobie i trudniej nawiązać z nimi kontakt. Myślę, że potrzebują więcej czasu, żeby kogoś zaakceptować. Mówią szybko i z innym akcentem.

Z dziewczynkami radzi sobie dobrze. Chociaż czasami trudno z nimi wytrzymać. Kilka razy dziennie przebierają się, słuchają głośno muzyki. Pochodzą z różnych środowisk społecznych: Biancę, Cassandrę i Erin posłali rodzice, chociaż nie są katolikami. Bianca i Cassandra zostały tam ochrzczone, przyjęły komunię świętą i były w bierzmowaniu. Erin nie chciała być ochrzczona. Czwarta dziewczynka, Halijah, jest z domu dziecka. U nich chodzi do szkoły, a w innym ośrodku spędza wakacje.

Trudno powiedzieć, czy ją dobrze przyjęły, czy nie. Dziewczynki chodziły jednak po ośrodku i mówiły wszystkim spotkanym, że Ada jest ok. Pocieszają ją, że ją rozumieją i bardzo lubią. Najlepsze są jednak, kiedy mają iść spać. Najpierw trochę marudzą, jednak od razu idą i pytają się, czy przyjdzie do ich pokoju. Każda ma swój pokój. Agnieszka, prawie od początku do każdej z nich idzie, z każdą modli się, śpiewa. Dziewczyny bardzo to lubią, wszystkim chwalą się, że dobrze śpią, bo przed spaniem modlą się z Agnieszką, by Pan Bóg czuwał nad nimi. W ciągu dnia chodzą na spacery, jeżdżą na rowerach, kąpią się w basenie, grają w różne wspólne gry. Od czasu do czasu odwiedzają ich chłopcy. W sobotę niektóre z nich jadą do Geralton na trening, w niedzielę wyjeżdżają razem na plażę.

Jest dużo komarów, robaków, pająków, mrówek, a nawet skorpionów. Chodzą po mieszkaniu i za bardzo nie wiadomo, co zrobić, żeby się ich pozbyć. Są kangury, chociaż rzadko je widać, jadąc drogą, trzeba na nie uważać. Dookoła domów, w cieniu, chodzi bobtale. Wygląda jak gruba jaszczurka. Są też żmije, wrony, kłócące się papużki.

Pierwszy listopada był dziwny. Do najbliższego cmentarza jest 45 km. Nie ma tam tradycji odwiedzania grobów. Razem z dziewczynkami zaczęła więc dzień modlitwą za zmarłych i opowiadała im o naszej tradycji. Wieczorem przyjechał ksiądz, odprawił mszę świętą. Nie mają księdza na stałe. Ten, który był u nich przez ostatnie lata, bardzo ciężko zachorował. Miał wylew krwi do mózgu. Jest sparaliżowany i leczy się w Perth. W niedzielę przyjedzie ksiądz Biskup na bierzmowanie i chrzest. Będzie, więc msza święta niedzielna. Za tydzień najprawdopodobniej przyjedzie ksiądz z Morawa. Ma on msze św. w okolicy. Wtedy będą mieć mszę świętą w piątek, a w niedzielę Adorację Najświętszego Sakramentu i Komunię św. Jeszcze w Perth poznała księdza z Polski. Ma z nim stały kontakt. Święta mają zamiar spędzić razem w Perth.

Po świętach chce polecieć samolotem do Sydney, tam spędzić trochę czasu i wrócić przez Melbourn i Adelajd autobusem z powrotem. Ma tam swoich znajomych.

Jak czuje się po miesiącu? Bardzo dobrze, chociaż jest cały czas przebywa z tymi samymi osobami, a jest tam tylko 25 osób dorosłych. Troszeczkę boi się, co będzie w styczniu. Wtedy dużo osób kończy pracę i wraca do domu. Nie wiadomo ile nowych osób przyjedzie. Ale to dopiero w styczniu. Nie ma co martwić się na zapas. [...]

Stefka.


Herne, 24 listopada 2003 r.

[...] Agnieszka jest zdrowa, powoli przyzwyczaja się do nowych, innych warunków życia. Dzwoniła w czwartek i w niedzielę, rozmawiała ze Stefanem i z Romą. [...]

Kangury biegające po lasach mają do dwóch metrów.

Dziewczynki uczą się dobrze, za dwa tygodnie mają już letnie wakacje i wyjeżdżają z ośrodka. Opiekunki muszą jeszcze zostać i zrobić porządek w ośrodku. Potem mają wakacje. Nie wiadomo, co będzie po wakacjach. Agnieszka chce, żeby Roma przyleciała do niej na święta Wielkanocne. [...]

Stefka i Stefan.


SPOTKANIA W KLUBIE

Styczeń 2004 r.

Luty 2004 r.


Redaguje: Wojciech Sala mabit@pro.onet.pl