Strona główna Spis treści wszystkich biuletynów Biuletyn Klubu Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie
Nr 30 Nr 31 Nr 32 http://chrzanow.kik.opoka.org.pl październik - grudzień 2006 r.

Stopk@

gdy nas umiłował
Rys. Marta Sala
"Sam, gdy nas umiłował,
prostotą nas oczarował,
biedą, biedą i siankiem -
Wtedy Matka Dziecinę brała,
na rękach Go kołysała
i otulała Mu stopy sukmanką"

Karol Wojtyła
"Pieśń o Bogu ukrytym"


Życzymy, aby Ten, który nas oczarował prostotą przyniósł miłość, radość i pokój w Świętą Noc Betlejemską na każdy dzień Nowego Roku 2007.
Zarząd Klubu

SPOTKANIA W KLUBIE

w październiku 2006 r.

3.10. Izabela Kostrzewa: Różaniec.
10.10. Zebranie organizacyjne przed Tygodniem Kultury.
15-21.10. XX Tydzień Kultury Chrześcijańskiej w Chrzanowie. XXV lat Klubu Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie
24.10. Poranek Klubowy.

w listopadzie 2006 r.

7.11. Czesława Ziegler: Różaniec za zmarłych członków Klubu.
14.11. Wanda Budek: Postać księdza Stolarczyka założyciela zabytkowego cmentarza w Zakopanem "Na Pęksowym Brzysku".
21.11. Krąg Biblijny (10) z Ks. Romanem Sławeńskim. Rozdział 5 Ewangelii wg św. Łukasza.
Zebranie Zarządu
28.11. Anna i Wojciech Sala: Uzależnienia.

w grudniu 2006 r.

5.12. Poranek klubowy.
12.12. Krąg Biblijny (11) z Ks. Romanem Sławeńskim. Rozdział 5 Ewangelii wg św. Łukasza.
19.12. Wanda Budek: Elżbieta Rakuszanka małżonka Kazimierza IV Jagiellończyka - matka królów.

Serdecznie zapraszamy na spotkania w Klubie we wtorki. W miesiącach od listopada 2006 do lutego 2007 spotkania odbywały się o godz. 1000, a kręgi biblijne o 1700. W miesiącach od marca do października wszystkie spotkania odbywają się o godz. 1700.


Krąg Biblijny (9) z ks. Romanem Sławeńskim

Rozdział 5 Ewangelii Św. Łukasza: Nauczanie z łodzi. Obfity połów. Uzdrowienie trędowatego. 26 września 2006r.

Teksty Ewangelii czytał Wojciech Sala, głos w dyskusji zabierali: Jadwiga Gross, Alina Jaśko, Irena Radym, Anna Sala, Wojciech Sala, Ryszard Wroński, Czesława Ziegler. Z dyktafonu spisała Marta Sala. Red. Wojciech Sala

Ks. Roman Sławeński: Dzisiaj zaplanowaliśmy czytanie Ewangelii Świętego Łukasza, rozdział 5. Zapewne nie będziemy w stanie zatrzymać się nad całością, ale przynajmniej przeczytamy fragmenty. Może tak jak zwykle poprosimy, by pan Wojciech przeczytał interesujący nas tekst. Proszę bardzo, posłuchajmy wspólnie:

Czytamy "Nauczanie z łodzi" Łk.5, 1-3, "Obfity połów" Łk. 5, 4-11 oraz "Uzdrowienie trędowatego" Łk. 5, 12-6.

Ks. Roman: Myślę, że większość z nas ma teksty. I teraz, jak zwykle, bardzo zachęcam, abyśmy spróbowali jeszcze raz popatrzeć na ten tekst, przebiegnąć go oczami. Warto z odczytanego fragmentu wybrać coś, co zwraca naszą uwagę. Niech każdy pozostanie przez chwilę sam z tymi słowami. A za chwilę spróbujemy wspólnie czytać po kolei fragmentami i wspólnie będziemy próbowali szukać tych treści, w nich zawarte.

Poproszę jeszcze raz o przeczytanie fragmentu rozdziału 5 od wiersza 1-3, czyli pierwszy akapit.

Czytamy ponownie "Nauczanie z łodzi" Łk.5, 1-3.

Ks. Roman: Bardzo zachęcam abyśmy powiedzieli, czy mamy jakieś uwagi, spostrzeżenia, myśli związane z tym fragmentem, ewentualnie pytania dotyczące czegoś, co warto wyjaśnić, co zwraca naszą uwagę, co wydaje nam się ważne.

Wojciech: Zwróciłem uwagę na kolejność zdarzeń. Człowiek pracował, niczego nie osiągnął. Stoją łodzie, rybacy płuczą sieci, skończyli ciężką pracę bez rezultatu. Przychodzi Chrystus. Wchodzi w środek ludzkiej pracy, prosi o łódź, naucza. Później, w kolejnym fragmencie Szymon okazuje zaufanie do Niego. Choć rzecz wydawała się niemożliwa - tego dnia ryby nie biorą.

Ryszard: Wydaje mi się, że wybór łodzi nie jest przypadkowy. Chrystus wybiera akurat łódź Piotrową, a nie tę drugą. Miał dwie do wyboru.

Ks. Roman: Wybór jest jak najbardziej uzasadniony. Dziś wiemy, że łódź jest symbolem kościoła. W związku z tym wybór łodzi Piotrowej jest delikatną wskazówką, że Pana Jezusa interesuje łódź Piotra, że ma szczególniejsze zamiary wobec Piotra. Jest to wydarzenie u początku. To jest powołanie apostołów. Dzisiaj te słowa rozumiemy w kontekście tego, co się później stanie - wyboru Piotra na pierwszego z apostołów. Łukasz też pisze tę ewangelię już z perspektywy tego, co się stało. Umieszczona uwaga nie jest przypadkową informacją. Ma później konsekwencje w dalszym życiu Pana Jezusa i w życiu Piotra. To już jest rzeczywiście pierwszy sygnał, że Pan Jezus zwraca się ku Piotrowi i ma wobec niego szczególne zamiary.

Anna: Uderzyło mnie to, że wykorzystał sytuację jaka była: łodzie, brzeg i wodę. Nie stanął wśród ludzi na brzegu i krzyczał wniebogłosy: "Słuchajcie mnie!" Tylko ułatwił sobie zadanie. Wykorzystał wszystkie sprzyjające rzeczy: siadł do łodzi, oddalił się, wykorzystał niesienie głosu po fali. Wykorzystał rzeczy dla nas naturalne, przyrodnicze, czyli umiał korzystać z mediów.

Ks. Roman: Pamiętam Mszę świętą, którą odprawiałem przed paru laty, gdzieś na Mazurach, na jeziorze. Wypłynęliśmy łodzią na 20 może 30 metrów od brzegu. Później jak pytaliśmy, wszystko było znakomicie słyszalne na brzegu, wszystko, co mówiłem w czasie Mszy Świętej. Tak niosło po wodzie. Rzeczywiście tak jest.

Wojciech: Bardzo podoba mi się fragment: "Tłum cisnął się do Niego, aby słuchać słowa Bożego".

Ks. Roman: To jest coś bardzo znamiennego. Cisnął się. Dzisiaj różnie jest z tym pragnieniem. Ale ważne jest to, żeby sobie uświadomić: jeżeli chcemy rzeczywiście, sensownie słuchać Pana Jezusa musi być w człowieku ten podstawowy ruch ku Jezusowi: pragnienie. To jest pierwszy ruch - pragnąć, żeby Pan Bóg do mnie powiedział. Jeżeli nie ma pragnienia w nas, to Bóg nie za bardzo jest w stanie powiedzieć cokolwiek. Nie usłyszymy go. Przebić się przez obojętność ludzką jest strasznie trudno. Stąd pragnienie, żeby posłuchać Boga, musi być na początku w nas. Tak, to jest na pewno ważne.

Tu jest zwrot znamienny: "Rybacy wyszli z łodzi i płukali sieci." Pamiętam kazanie, w którym kaznodzieja, a może nawet świecki mówił o tym, że płukanie sieci oznacza sytuację, w której rybacy są w stanie poddania się, rezygnacji, zniechęcenia. Wyszli łowić, nie udało się, sieci wyciągają na brzeg, są puste, trzeba je reperować. To jest moment 'dołka'. I właśnie w tę sytuację wchodzi Pan Jezus.

Alina: Uderza bezgraniczne zaufanie rybaków, że mimo nieudanego połowu posłusznie poddają się radzie Jezusa.

Ks. Roman: To za chwilę do tego dojdziemy, za chwilę, bo na razie czytamy jeszcze ten pierwszy fragment. Poproszę, żeby pan Wojciech nam jeszcze raz przeczytał. Proszę zobaczyć jak inaczej brzmi tekst, po tym jak powiedzieliśmy na jego temat kilka uwag. Spróbujmy to jeszcze raz odczytać z tym, co już powiedzieliśmy, odkryliśmy, może coś jeszcze nasunie się nam.

Czytanie o "obfitym połowie" Łk. 5, 4-11.

Ks. Roman: Czy może jeszcze mamy jakieś uwagi?

Wojciech: Poprosił go. Proszący Bóg!

Ks. Roman: Tak jest w życiu naszym, że sprawy Boże nie mogą być przeprowadzane na siłę. Rozpocząłem spotkania z kandydatami do bierzmowania. Mówię o wymaganiach, że trzeba iść na pierwszy piątek, na Mszę niedzielną. Także na spotkanie trzeba przyjść. Ale kilka razy powtarzałem, że nie wolno im tego traktować jako przymusu z mojej strony. Jest to prośba i zachęta. Wybieramy się na taką wędrówkę, to trzeba się tak zachować, żeby wędrówka była sensowna. Jak idziemy na Świnicę, trzeba wziąć odpowiednie buty, płaszcz przeciwdeszczowy, itd. I tylko ten idzie kto ma to wszystko. Tak samo tu: to jest prośba, wezwanie, a nie przymus. Kto potraktuje to jako przymus, to od razu, już od samego początku jest na pozycji spalonej, to jest fallstart.

Jadwiga: Pan Jezus tam mówił nie tylko do rybaków, którzy mieli słaby połów, bo wcześniej słuchały Go tłumy i do tych tłumów głównie mówił.

Ks. Roman: Tak. I do rybaków, bo też korzystał z ich łodzi. Tam były też tłumy.

Ryszard: Pan tu już na początku zauważył, że tłum cisnął do Niego, zanim to się wszystko zaczęło. Tłum cisnął się do Niego, żeby słuchać Słowa Bożego, On tymczasem zauważa łodzie i być może już, tak jak Pani mówi, medialnie chce, żeby był lepiej słyszalny. Może to jest nadinterpretacja?

Ks. Roman: Na pewno to są treści, które tkwią w tym przekazie. Prosimy następny fragment.

Czytanie o "obfitym połowie" Łk. 5, 4-11.

Irena: Zostawili ryby te złowione i poszli.

Czesława: Tam było dużo ludzi to miał się kto tym zająć.

Wojciech: Przecież tam zostali rybacy. Nie wszyscy poszli, tylko ci powołani, ci wezwani. Jest tu parę takich słów, choćby to pierwsze "wypłyń na głębię". Mocne słowa.

Ks. Roman: Słowa klucze, za którymi idzie cała myśl. Może warto sobie uświadomić, że Piotr nie należał do ludzi najuboższych. Piotr ma łódź. To nie jest byle co. To tak, jak dzisiaj powiedzielibyśmy, że ktoś ma kuter. Co prawda rybakom nie powodzi się teraz najlepiej, ale w końcu to jest mała firma.

Wojciech: I ma wspólników.

Ks. Roman: Czyli nie należy do marginesu, do ludzi najuboższych. To jest człowiek w życiu, przynajmniej na tamtym poziomie, dosyć ustawiony.

Jadwiga: Czyli musi być zaradny.

Ks. Roman: Oczywiście człowiek pracy, bo musi pływać, łowić. Nie jest tylko dyrektorem, który zarządza, ale ma jednak rozsądny, spokojny stan posiadania. To uwaga na marginesie tylko. Na pewno o wiele więcej jest tutaj uwag, informacji, treści bardzo pięknych dotyczących i Piotra i Pana Jezusa.

Wojciech: To jest mocne: "Wyjdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny". To znaczy, boi się tego powołania?

Anna: Mnie się wydaje, że to jest uznanie cudu. Bo on w tej chwili zdaje sobie sprawę, że to jest coś niebywałego.

Irena: Tu jest coś jeszcze: "Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci".

Ks. Roman: To wcześniejsze jeszcze warto skomentować. Jest warunkiem do tego, żeby zrozumieć dalszą część, żeby zobaczyć rangę tego słowa "Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci".

Irena: Wiara. Szymon uwierzył. Zobaczył, że Pan Jezus jest Kimś, kto może wiele sprawić. Zaczyna wierzyć, że On jest Bogiem i On wszystko może.

Ks. Roman: Można sobie odmalować całą tę sytuację jakby portret psychologiczny Piotra i jakby mapę psychologiczną tamtej sytuacji. No bo wyobraźmy sobie, jest kierownik firmy Piotr, który łowi ryby.

Ryszard: Proszę zwrócić na to uwagę, że oni całą noc pracowali i nic nie złowili.

Wojciech: Fachowcy.

Ks. Roman: Mający swoje lata. Pan Jezus był cieślą. Jakie miał doświadczenie z rybami? Żadne. Jaką drogę mentalnie Piotr pokonuje, żeby posłuchać takiego młodego człowieka jak Jezus, nie znającego w ogóle rzemiosła rybackiego. Tak jak by nam, powiedzmy, Pan uczy informatyki, a przychodzi powiedzmy ktoś nie znający się na rzeczy mówi, jak trzeba to zrobić. A nam się wydaje, że to tak łatwo przyszło. Trudno nam przyjąć uwagę, ze trzeba coś zrobić inaczej, szczególnie jeśli jesteśmy w jakiejś dziedzinie fachowcami, a doradza nam ktoś, kto w ogóle nie zna się na tym.

Wojciech: Ile lat mógł mieć Piotr w tym czasie? Starszy był od Jezusa?

Ks. Roman: Prawdopodobnie był w wieku podobnym do Jezusowego, może nie dużo, ale mógł być trochę starszy. Lecz nie mamy dokładnych danych.

Jadwiga: Piotr w tym momencie wcale nie musiał wierzyć, że stanie się cud, tylko z samego wielkiego szacunku dla Jezusa zgadza się na jego słowo wypłynąć. Na jego słowo.

Ks. Roman: Ma zarzucić sieci. Pewnie z szacunku, bo nie mógł się czegokolwiek spodziewać.

Jagwiga: Po ludzku nie miał się czego spodziewać.

Alina: Piotr uznał, że Jezus jest mądrzejszy i że w Nim jest Bóstwo.

Ks. Roman: Tu jest właśnie niezwykłość tego zdarzenia. Poza tym, po ludzku to nie była pora na łowienie ryb.

Ryszard: Wszystko przeczyło temu, żeby sieć zarzucać.

Anna: Czy te fragmenty, rozdziały są pisane chronologicznie? Czy najpierw w domu Piotra Pan Bóg uzdrowił teściową, a potem dopiero był połów ryb?

Ks. Roman: Najwyraźniej tak, tak nam to Łukasz opowiada.

Anna: Bo jeżeli tak, to Piotr miał już podstawy do tego, żeby przewidywać, że Jezus to nie jest zwykły człowiek. Skoro uzdrowił mu teściową, już jest po licznych uzdrowieniach, o których ludzie słyszeli, to dlaczego nie miałby zaufać temu człowiekowi właśnie. A już po połowie to zupełnie oddał mu hołd, twierdząc że jest Kimś niezwykłym.

Wojciech: Dalej jest, że połów wszystkich wprawił w zdumienie. Czyli byli zaskoczeni.

Ks. Roman: Bo to jest tak. Jak widzimy, że ktoś robi coś niezwykłego to się dziwimy. Gdy za chwilę znowu coś się zaczyna dziać, to znów jesteśmy zaskoczeni, mimo że ta osoba już zrobiła coś takiego. No, powiedzmy ktoś spotkał Ojca Pio i był świadkiem rzeczy niezwykłej. I później kolejna taka rzecz się zdarza i znów jest zaskoczony. Bo to nie jest tak, że jak zdarzy się raz coś nadzwyczajnego to już jesteśmy na to przygotowani. Zawsze to zaskakuje, zawsze jest to coś nowego. Myślę, że coś takiego też tutaj mogło być. Powiedzmy tak, tak po ludzku, nawet gdy znamy jakiegoś energoterapeutę, który jak ktoś ma gorączkę, czy choruje, boli go głowa to uleczy - to może się zdarzyć. No, a tu jest połów ryb, to jest inna jakość. Tu zaskoczenie jest większe.

Wojciech: Następne wielkie słowo "Nie bój się".

Ks. Roman: A tak.

Ryszard: Ja bym tu nawiązał jeszcze do sytuacji, o której ksiądz powiedział na początku, żeby się otworzyć na słuchanie Pana Boga. Gdy człowiek się otworzy może doznać rzeczy niezwykłej. Bóg mu podpowiada, że ma zrobić w ten sposób. On się temu sprzeciwia, bo mówi, że przecież ja nie mogę tak zrobić, to jest nielogiczne i nierealne. Jeżeli się zdecyduje posłuchać tego głosu, tego wewnętrznego głosu, może się przekonać wielokrotnie, że to niemożliwe okazało się jednak możliwe.

Ks. Roman: Myślę, że to są wielokrotnie doświadczenia wielu ludzi. Jak się zaufa naprawdę, to można zrobić rzeczy, które wydawały się nie do przeskoczenia. Niejednokrotnie jest tak, że życie się toczy i brakuje głębszej refleksji, żeby to zobaczyć. A gdy się zatrzymamy, popatrzymy - naprawdę wielu by uświadomiło sobie, ile, dzięki łasce Pana Boga, dzięki wyraźnej inspiracji Bożej, można było tyle takich ograniczeń przełamać.

Jeszcze zanim przejdziemy do tego, co pan Wojciech powiedział "Nie bój się": Jest reakcja Piotra: "Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny". To jest reakcja bardzo znamienna, w tym się wyraża szacunek wobec Pana Jezusa. Ale jeszcze bardziej jest to reakcja, człowieka, który uświadamia sobie, że dotyka czegoś wielkiego, czegoś świętego. Jeżeli stół jest taki jak ten, przy którym siedzimy, są brudy i niewiele się zobaczy, ale gdyby był idealnie biały, to nawet drobny pyłek byłby bardzo widoczny. W zetknięciu się z absolutną świętością, absolutną wielkością, widać swoją małość. Piotr musiał tutaj dotknąć tego, że ma do czynienia z Kimś absolutnie wyjątkowym, wielkim, świętym i w zetknięciu się z taką osobą o wiele bardziej wychodzi małość, słabość człowieka. I to jest takie doświadczenie. Idzie to proporcjonalnie, już to kiedyś wspominałem, że im bardziej człowiek wierzy, tym bardziej ma poczucie własnej grzeszności. Ludzie, którzy mają słabą wiarę przychodzą do spowiedzi raz w roku i uważają, że nie mają prawie grzechów, a Ci którzy się spowiadają systematycznie i pogłębiają swoją wiarę, widzą różne swoje niedoskonałości wyraźniej, dużo wyraźniej i się z tego oskarżają. Bywało tak i mamy takie przykłady w historii, że wielcy święci, wielkie mistyczki spowiadały się bardzo często, co tydzień, nieraz nawet co dwa dni. I to nie była histeria. Joanna D'arc chciała nawet co dzień się spowiadać, bo miały taką świadomość, że ciągle nie wypełniają dokładnie tego, czego Pan Bóg oczekuje, a w związku z tym jeżeli nie wprost grzeszą jakimś czynem grzesznym to na pewno jakimś zaniedbaniem, jakimś zaniechaniem.

Ryszard: Dla mnie przykładem jest tu święta siostra Faustyna. Gdy czyta się jej pamiętnik, to w każdym miejscu widać, że ona cały czas tą swoją grzeszność uznaje. A my wiemy, że to jest przecież osoba święta. Również Jan Paweł II jest przykładem takiego zachowania. Obserwowaliśmy go przez cały okres pontyfikatu.

Ks. Roman: Na pewno reakcja Piotra jest taka. Jest bardzo głębokim wyrazem Jego odkrycia. Jest potwierdzeniem, że odkrył coś wielkiego.

Anna: Mówił Pan, że trzeba iść za głosem wewnętrznym i to jest prosta sprawa. Mnie się wcale tak nie wydaje, bo skąd można wiedzieć, że to, co mi w głowie świta, to jest właśnie od Pana Boga i że trzeba za tym iść. Nie dziwię się im, że chodziły się upewniać.

Ryszard: Ale w sytuacji o której Ksiądz mówił, kiedy mam świadomość otwarcia, że pozwoliłem jednak się dotknąć Panu Bogu to jest to.

Anna: Ale to nigdy nie jest takie pewne.

Ryszard: Nie jest. I dlatego Piotr też miał wątpliwości, bo to też dla niego nie było pewne do końca.

Wojciech: Wydaje mi się, że tekst bardzo mocno stąpa po ziemi. Jeszcze raz na to spojrzałem. "Wyjdź ode mnie", z łodzi z tego co mam - z tego ziemskiego. Poprzednio tekst był dla mnie nie do końca zrozumiały, że poszli za nim, a wcześniej jest odrzucenie w jakimś tam sensie. To nie jest jednak to, co w moim życiu dotychczas robię. Nie gdzie Ty jesteś najważniejszy, dlatego wyjdź ode mnie z tej mojej łodzi, z mojej pracy i chodźmy. Nie, że Ty masz wchodzić w moje życie, a ja w nim zostaje, tylko ja idę za Tobą. W tym kontekście bardziej rozumie ten tekst. Nie wiem czy nie za daleko.

Anna: Mamy tu: odejdź ode mnie. Czyli on się jakby boi tej świętości. Ta ziemia, na której stoję jest święta.

Ryszard: Ja też bym właśnie tak uważał, że odejdź to znaczy zostaw mnie.

Wojciech: Nie, ale to nie pasuje z zakończeniem zdania, bo poszli za Jezusem.

Ks. Roman: Ale proszę zobaczyć: reakcja Piotra jest taka "Odejdź ode mnie, bo jestem człowiek grzeszny" czyli zostaw mnie, bo ja się do tego nie nadaję. Czyli zostaw mnie jestem za malutki.

Wojciech: Tak bym mógł sądzić.

Ks. Roman: On tutaj jest szczery wobec Pana Jezusa.

Wojciech: I zostawili wszystko i poszli za nim.

Ks. Roman: Zupełnie nie tak jak dzisiaj, gdy pracownik jest zatrudniany. Piotr nie udaje, że wszystko potrafi zrobić, tylko jest szczery: "Ja się do tego nie nadaję. Nie potrafię". Nie podołam. Teraz wróciłbym do słów Pana Jezusa "Nie bój się". Czyli w tym momencie Piotr przyjął powołanie. Piotr tu wyraźnie odsłania powód, "bo jestem grzeszny". To nie dlatego, że mi nie jest po drodze z Tobą, nie pasuje mi Twój styl, bo mi nie pasują Twoje propozycje, ale "bo jestem grzeszny", czyli powód lokuje w sobie.

Anna: Czyli jest pokorny.

Ks. Roman: Raczej tak. Co jest rzeczą nie częstą, ale bardzo ważną. Proszę zobaczyć, że właśnie wtedy gdy do głosu dochodzi pokora w człowieku Bóg może zacząć działać energicznie. Dopiero wtedy Pan Jezus mówi: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił."

Ryszard: Trzeba sobie uświadomić, że człowiek jest grzeszny.

Jadwiga: Trzeba spokornieć, a to jest bardzo trudne. Większość ludzi, wszyscy, mają świadomość, że są grzeszni.

Ks. Roman: Mam różne wrażenia. Często jest tak, że ktoś przychodzi do sakramentu pokuty po roku i uważa, że nie ma prawie grzechu. To jest mała wrażliwość co do tego, przez co można odejść od Pana Boga. Jak można się od Niego oddalić? Czegoś jednak tutaj brakuje.

Dzisiaj podkreślamy Miłosierdzie Boże, to - jak Pan Bóg bardzo człowieka kocha i jak bardzo chce człowieka zbawić. To jest bardzo ważne.

W historii Kościoła jest falowanie. Był taki czas, były takie ruchy gdzie się podkreślało bardzo wielkość, majestat Boga i małość człowieka. Człowiek jest taki malutki, a Bóg jest ogromny. Jest to prawda. Ale jeśli tą prawdą się szafuje bez przerwy, to się człowieka zdołuje zupełnie.

Z kolei jak my za bardzo zaczniemy mówić, że Pan Bóg przebacza, że Pan Bóg tak bardzo chce człowieka przyjąć, przygarnąć, to może się pojawić niebezpieczeństwo pewnego lekceważenia Pana Boga.

Stąd bardzo piękne jest sformułowanie "Bojaźń Pańska początkiem mądrości" Bojaźń Boża w znaczeniu szacunku do Pana Boga. Zachowując szacunek do Pana Boga człowiek jest u początku mądrości. To jest dobry punkt wyjścia - szanować Pana Boga. Mieć poczucie, że jestem grzeszny ale też mieć poczucie, że Pan Bóg jest miłosierny, czyli umieć Go uszanować, ale umieć Go potraktować również w sposób bardziej przyjazny.

W tym momencie mi się przypomniała postać Abrahama. Mamy opisane w księdze rodzaju, jak przychodzi Bóg do Abrahama w najgorętszej porze dnia. Abraham wychodzi przed namiot i kłania się Bogu do samej ziemi. Widział tylko trzech mężczyzn, którzy przyszli. Kłania im się do ziemi. A później jak chodzi o ocalenie Sodomy, to się kłóci z Panem Bogiem, spiera się, raczej targuje się: "a jak tam będzie pięćdziesięciu, a jak trzydziestu, to może ocalisz Sodomę?" Proszę zobaczyć. Abraham z jednej strony pokazuje wielki szacunek, bo kłania się do ziemi przed Bogiem, a równocześnie jak trzeba to rozmawia niemal jak z partnerem, potrafi taki targ prowadzić. To jest fantastyczne połączenie w jednej osobie takiego właśnie spojrzenia, gdzie jest i szacunek a jednocześnie bliskość, bezpośredniość.

Warto sobie pomyśleć jak my Pana Boga traktujemy, bo każda przesada z którejś strony wykrzywia później pobożność człowieka. Bo albo sobie zechcemy traktować Pana Boga tak jak kumpla i będzie można modlić się i moczyć nogi, oglądać telewizję, odmawiając różaniec, bo zobowiązałam się, że odmówię. Mimo wszystko powinna być godna postawa przy modlitwie. Są warunki takie, że nie będę klęczał, nawet nie będę stał tylko będę siedział, bo otoczenie, czy zdrowie. Umieć to wyważyć, żeby nie przesadzać w którąś stronę.

Może jeszcze raz proszę przeczytać, bo z tymi uwagami, może znowu nam się uda coś zauważyć.

Czytanie o "obfitym połowie" Łk. 5, 4-11.

Irena: Czy ma znaczenie to, że Pan Jezus powiedział "Wypłyń na głębię"?

Ks. Roman: Na pewno w znaczeniu dosłownym była to konkretna prośba Pana Jezusa "Wypłyń na głębię" czyli udaj się w jakieś inne miejsce. Prawdopodobnie byli niedaleko brzegu, bo nauczał przy brzegu. To była konkretna sytuacja w sensie dosłownym. Natomiast "Wypłyń na głębie" ma również znaczenie metaforyczne, hasło niejednokrotnie powtarzane przy okazji rekolekcji. To "Wypłyń na głębie" to jest szukaj jeszcze więcej, idź dalej, pragnij jeszcze bardziej czegoś, czyli to otwarcie na coś więcej, na nowe treści, na nowe wezwanie. "Wypłyń na głębię" to będzie wezwanie bardzo fundamentalne, ażeby być gotowym przyjąć jeszcze więcej, coś nowego. No a głębia zawsze jest tym co pociąga.

Ryszard: Jak należałoby rozumieć przywołanie drugiej łodzi? Jest za dużo ryb, przywołują drugą łódź. Jedna nie wystarcza, trzeba drugiej.

Jadwiga: A może to tylko praktyczne znaczenie miało, rwały się sieci było ryb tak dużo, że trzeba było pomocy.

Ks. Roman: Może też mieć znaczenie praktyczne, jak z tym "Wypłyń na głębię" ale może też być duchowe. Cud wydarzył się tylko na łodzi Piotrowej, na tej jednej łodzi, ale swoimi skutkami obejmuje drugą łódź, rozlewa się na pozostałych.

Anna: Jest tam jeszcze czasownik: "Skinęli na nich" czyli jednak z łodzi Piotra ich zaprosili, przywołali a tamci z drugiej łodzi podpłynęli, posłuchali ich.

Ks. Roman: To ciekawe. Motyw drugiej łodzi. To się będzie rozszerzać. Pamiętam mozaikę w jednym z kościołów, że jest w perspektywie Bazylika świętego Piotra, morze i właśnie łódź Piotrowa, jedyna która pewnie płynie. Obraz kościoła. Tu z jednej łodzi-Kościoła, rozlewa się na świat dobro które powstaje w Kościele. Myślę, że można tak to rozumieć.

Ryszard: Z tekstu wynika, że samemu nie można dojść do łodzi Piotrowej tylko, że trzeba być zaproszonym.

Ks. Roman: Skądinąd jak będziemy czytać inny fragment, to zobaczymy, że to zaproszenie jest uniwersalne. Ono jest. Trzeba, żeby było, trzeba być zaproszonym, ale mamy pewność, że ono jest skierowane pod naszym adresem.

I te słowa, które się powtarzają niejednokrotnie: "Nie bój się, odtąd już będziesz ludzi łowił". "Nie bój się" było powiedziane: do Zachariasza w świątyni, do Maryi w Nazarecie, do Józefa w czasie snu. Proszę zobaczyć: Bóg wchodzi, człowiek jest przerażony a Bóg za każdym razem "Nie bój się".

Anna: Czyli widzi co się w człowieku dzieje. Zna człowieka do głębi.

Ks. Roman: Nieraz możemy być różnymi sytuacjami w naszym życiu przerażeni, może się gdzieś tam pojawiać pytanie "co ja mam zrobić?". Proszę sobie wyobrazić, kto rozsądny brałby się za taką funkcję jak papież w Kościele Katolickim. To jest ogromna odpowiedzialność, presja, po ludzku sądząc potworna presja, stres. Po co się w ogóle do tego pchać. Kto rozsądny przy zdrowych zmysłach chciałby taką funkcję pełnić w Kościele.

Wojciech: Benedykt już się szykował na emeryturę. Do pracy naukowej ...

Ks. Roman: To właśnie pokazuje, że człowiek sam jest bezradny. To właśnie wyznanie : ja jestem grzeszny nie nadaję się, ale skoro Bóg mówi: nadajesz się!

Jadwiga: To jest otucha w tych słowach dla nas wszystkich.

Ks. Roman: Myślę, że z tego fragmentu możemy wyciągnąć tyle wniosków dla siebie, tyle treści. Bardzo zachęcam do tego, żeby z jednym zdaniem pozostać. Może to być: "Nie bój się" czy "Wypłyń na głębię" czy choćby "Tłum się cisnął, aby go słuchać". Bo warto zobaczyć siebie w tamtej sytuacji, że ja chciałbym być w tłumie, który się ciśnie, by usłyszeć słowa Pana Jezusa "Nie bój się". Czy chciałbym usłyszeć wezwanie "Wypłyń na głębie"?. Zobaczyć się w tamtej sytuacji, bo Ewangelia jest o tamtych czasach, ale Ewangelia jest o nas. Właśnie o tym co my przeżywamy opowiada dokładnie.


Pozdrowienia z Lohmar - Deesem czyli mniej więcej o tym jak obcowanie ze śmiercią drugiego człowieka zmienia patrzenie na własne życie.

Studiuję filozofię na małej krakowskiej uczelni. Chciałam na UJocie, ale nie zdałam testu umiejętności studiowania i pytań do lektury. Studiuję nie po to, żeby pracować. Jest to raczej forma miłego przeżycia jeszcze pięciu lat zanim rodzice wyrzucą mnie z domu. Nie jestem złym studentem, ale raczej typu kujonowatego (zakuć, zdać, zapomnieć) niż zafascynowanego tą dziedziną. Utrzymują mnie na razie rodzice i skromne stypendium naukowe z uczelni. Rodzice straszą własną śmiercią. Kiedyś trzeba by się usamodzielnić.

Perspektywa najbardziej prawdopodobnej pracy po filozofii - uczenie w szkole - nie przeraża mnie, ale widzę to jako wegetację a nie życie. Czekanie na cud, śmierć, bogatego męża albo "prawdziwą" miłość pozwalającą przymknąć oko na wszystko. Pocieszam się istnieniem samym w sobie. Jestem szczęśliwa, że istnieję. Może to lepsze od niebycia.

Na Freiwilliges Soziales Jahr (wolontaryjny rok pracy społecznej) w Niemczech zdecydowałam by coś w życiu zmienić. Choćby na chwilę. Sprawdzić siebie zupełnie samą w obcym środowisku, doświadczyć obcości, pracy po 8 godzin dziennie, nauczyć się języka. Chciałam wydawać kieszonkowe w euro, trochę podróżować, by mieć potem co wspominać. Przeżyć rok, w którym nikt nie będzie mi nic zarzucał.

Jestem wolontariuszem w hospicjum (w Lohmar - Deesem, bardzo małej wsi w okolicach Bonn i Kolonii). Mieszkam w domu dla wolontariuszy (jest nas aktualnie 4) naprzeciwko hospicjum. Z mojego okna widać okna pokojów, w których umierają ludzie. Wykonuję proste prace pielęgniarskie: mycie, przewijanie, karmienie, spacery ze względnie silnymi. Pomagam też w kuchni i pralni. Praca jest dość nudna i wyczerpująca. Ma jednak także dobre strony. Polepsza się mój niemiecki, od personelu uczę się posłuszeństwa i współpracy, od umierających - pokory i radości z własnego życia.

Praca w hospicjum jest wielkim polem ćwiczeń praktycznych z psychologii. Muszę się przyznać, że zajęcia z psychologii na mojej uczelni bardzo pomagają mi w zrozumieniu współpracowników i podopiecznych. Konieczność otwarcia i dostosowania się do upodobań i problemów nowo przybyłych gości (Nie mówi się u nas "pacjent" lecz "gość". Niczego się przecież tu nie leczy) uelastycznia i daje poczucie zadomowienia. Jestem tu bardziej domownikiem niż nasi goście. Oni przychodzą na krótko i zawsze czują się nie u siebie. Ja służę im informacją o życiu hospicyjnym, pośredniczę między pacjentem a pielęgniarką. Czuwam na straży czystości i porządku. Dbam o to, by nikt nie głodował. Z urządzeniem piszczącym gdy ktoś wzywa stoję do dyspozycji.

Wykonując prace pielęgniarskie przyglądam się naszym gościom. Są piękni, choć zniszczeni chorobą, zmęczeni, znudzeni, obolali (mimo silnych leków przeciwbólowych). Większość leży w łóżkach. Tylko nieliczni mogą poruszać się na wózkach inwalidzkich. Leżących co jakiś czas przewracamy na bok, na plecy, by nie zrobiły im się odleżyny. Mimo to u długo leżących i nie poruszających się odleżyny są nieuchronne.

W naszym hospicjum jest 18 pokoi dla gości, w 5-ciu z nich są też łóżka lub przyłączony pokoik dla rodzin chcących zostać na noc. Mamy 14 pielęgniarzy, 4 FSJ-towców i parę innych wolontariuszy. W niewielu hospicjach jest tak dobrze. Mimo to goście nie wydają się zadowoleni. Z czego mieliby się cieszyć? Że umierają, czy że jeszcze żyją? Okazują wprawdzie wdzięczność za naszą troskę, ale tak naprawdę nasze starania są kroplą w morzu ich potrzeb. Praca w hospicjum jest moją osobistą rozprawą z zagadnieniem choroby i śmierci. To czas, w którym wychodzą nie zagojone rany.

Kiedy moją babcie sparaliżowało i leżała w szpitalu, byłam na rekolekcjach w Mszanie Dolnej. Spędziłam tam czas oswajając się z myślą o jej pielęgnacji. Byłam zła na to co ją spotkało, bałam się też życia z obłożnie chorą. Wyobrażałam sobie jej pielęgnację jako coś bardzo uciążliwego i smutnego. Babcia na pewno czułaby się ciężarem. Zawsze to ona była główną organizatorką życia domowego. Od teraz wszystko staje na głowie. Tego samego dnia, gdy już byłam gotowa poświęcić wszystko co mogę pielęgnacji babci, doszła do mnie wiadomość o jej śmierci. Śmierci, którą długo opłakiwałam.

Druga trudna sytuacja dotycząca tego zagadnienia to choroba tatowego serca. Czas, w którym główny żywiciel naszej rodziny staje na krawędzi życia i śmierci. Byliśmy na skraju załamania. Tatowe serce potrzebowało zabiegów (które same były niebezpieczne) by móc przygotować się do operacji. Operacja na otwartym sercu (wstawienie sztucznej zastawki i bypasów) była również niepewna. Rozgrywały się losy przyszłości naszej rodziny. Byłam wtedy w liceum, brat studiował, siostra uczyła się w szkole plastycznej w Krakowie, mama była na rencie. Śmierć ojca byłaby poważną przeszkodą w dalszym funkcjonowaniu rodziny. Bez niego nie byłoby i nas. To byłby nasz koniec świata. Nie ja zaglądałam śmierci w oczy, ale czułam się tak, jakbym się z nią targowała.

Operacja taty się udała. Przeżyliśmy. Ale cykająca, sztuczna zastawka tatowego serca nie daje mi zapomnieć o nietrwałości życia i uciekającym czasie. Jakby ciągle pytała się kim jestem i czy sama sobie w życiu poradzę. Odnośnie do sytuacji babcinej, praca w hospicjum przekonała mnie, że opieka nad człowiekiem chorym jest wprawdzie wymagająca naszego wkładu energii i poświęcenia, ale nie ponad nasze siły. Co parę godzin przewrócić z boku na bok, przynieść posiłki, umyć, zmienić pieluszkę. Rozmawiać, czytać na głos książki. W naszym hospicjum wciąż pielęgnuję moją babcię.

Sytuacja tatowa to pytanie na śmierć i życie. W naszym hospicjum umiera rocznie ok. 100 osób, których zawsze szkoda. Do śmierci podopiecznych można się jednak przyzwyczaić. A nawet trzeba, jeśli chce się normalnie funkcjonować i nadal pomagać. Nie rozpaczać. Natomiast choroba i śmierć kogoś naszego wyrywa z nas cząstkę czegoś nie do odzyskania. Trzeba więc siebie porządnie zbudować, nie podpierając za bardzo konstrukcji na najbliższych. Być ich radością, ukochaniem, ale też być odrębnym sobą, które samodzielnie stoi. Bardzo powoli uczę się co to "bycie sobą" w moim przypadku oznacza.

Zaczynam myśleć ekonomicznie. Mam wrażenie, że dla człowieka przeciętnie zdolnego w Polsce na zdobyciu jakiegokolwiek zawodu życie się kończy. Reszta to harówa na chleb z masłem. Jak długo mam (biernie czy aktywnie) czekać na rozwój gospodarczy mojego kraju, by móc w nim "godnie żyć"? Dano mi przecież tylko jedno życie i to nie wiadomo jak długie. Może więc jeszcze trochę się po świecie poszwendam.

Czasami ludzie podziwiają moje przedsięwzięcie wolontariatu, jakby to było coś niesamowicie trudnego. Przez to sama ulegam złudzeniu, że doświadczenie hospicjum to szczyt trudnych doświadczeń. Ale to przecież nie jest szczyt i koniec. Nasi pacjenci przychodzą i odchodzą. Przynoszą trudności ich rozprawy z sobą, smutek, rozpacz. W chwilę potem pakują się i umierają. A na ich miejsce przychodzi ktoś nowy ze swoimi problemami. Trwanie przy żyjących wydaje się trudniejsze od obcowania z umierającymi.

Kocham wszystkich moich podopiecznych. Modlę się za nich co dzień. Co więcej mogę dla nich zrobić? Nie potrzebują moich filozoficznych pytań i wątpliwości, potrzebują miłości. Staram się więc traktować ich z miłością, każdy z nich jest moją babcią, dziadkiem, siostrą, bratem, matką, ojcem. I mną samą. Cóż jest bowiem w życiu pewniejsze od tego, że i ja umrę.

Dagmara Zajaczek

Lohmar - Deesem 2 sierpnia 2006 r.


Ks. Roman Sławeński
W szkole trzech krakowskich świętych

Homilia wygłoszona w dniu 16 października 2006 r. w kościele pw. Miłosierdzia Bożego w Chrzanowie - Kątach w XX Tygodniu Kultury Chrześcijańskiej w Chrzanowie.

W tym dniu, gdy przypada już 28 rocznica wyboru Karola Wojtyły krakowskiego kardynała na stolicę świętego Piotra patrzymy na Jana Pawła II jako tego, który służył miłosierdziu, był sługą miłosierdzia. Nie sposób nie postawić pytania o to, jakie były inspiracje duchowe dla kardynała Wojtyły, a później dla Jana Pawła II, aby tę posługę miłosierdzia podjąć. Poprzez swoją pracę jako arcybiskupa i później papieża w Kościele Powszechnym. Na pewno możemy powiedzieć, mamy prawo powiedzieć - uczył się tego w szkole krakowskich świętych. Właśnie Kraków, jako miasto wielu świętych pokazuje nam wspaniałe przykłady tych, którzy potrafili zrozumieć i podjąć bardzo skutecznie posługę miłosierdzia i pokazują to całym swoim życiem.

Po pierwsze, myślę, że można tu wskazać na świętego Jana z Kęt, profesora Akademii Krakowskiej, a równocześnie człowieka o bardzo wrażliwym sercu, człowieka który potrafił okazać miłosierdzie najprostszym ludziom potrzebującym. Przecież kardynał Wojtyła jako profesor bywał bardzo często w kolegiacie świętej Anny, gdzie znajdują się relikwie świętego Jana z Kęt. I bardzo często modlił się u grobu tego profesora Akademii Krakowskiej. Sam jako wybitny intelektualista u tego profesora, świętego profesora musiał uczyć się jak łączyć postawę intelektualisty z postawą człowieka miłosierdzia. I uczył się skutecznie.

Był Karol Wojtyła również zachwycony postacią drugiego świętego krakowskiego - świętego Brata Alberta - Adama Chmielowskiego. U tego człowieka musiał się uczyć jak zostawić jedną miłość by wybrać drugą. Jak zostawić sztukę, której też był przecież miłośnikiem po to by pójść za Bożym wezwaniem i służyć najbardziej potrzebującym. Tak odczuł to w swoim życiu Brat Albert, gdy zrezygnował z kariery malarza i podjął posługę najbardziej potrzebującym. I taka decyzję podjął w swoim życiu Karol Wojtyła, gdy zostawił teatr idąc za głosem powołania kapłańskiego.

I wreszcie trzecia postać - święta Faustyna Kowalska. I z nią zetknął się posługując jako biskup Krakowski. I od niej musiał się również uczyć, że trzeba głosić Światu, przypomnieć Światu prawdę o Bożym Miłosierdziu. I dlatego jedną z pierwszych encyklik poświęcił przypomnieniu całemu Kościołowi i całemu Światu prawdy o Bogu bogatym w miłosierdzie.

Mamy zatem prawo powiedzieć, że w szkole tych trzech świętych: świętego Jana z Kęt, profesora Akademii Krakowskiej, świętego Brata Alberta, posługującego ubogim i w szkole świętej Faustyny, głoszącej prawdę o Bogu miłosiernym wyrastał kardynał Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II. I w tej szkole nauczył się dobrze jak być świadkiem miłosierdzia. Ty rozwijał swoją wyobraźnie miłosierdzia, a później mógł ją wszystkim innym ukazywać. I za to dziś jesteśmy wdzięczni Panu Bogu.


Krótka informacja o KIK w Chrzanowie

Tekst dołączony do listu do Księdza Kardynała Stanisława Dziwisza Metropolity Krakowskiego

Klub powstał w roku 1981 ale źródeł Klubu trzeba szukać wcześniej - w grupach Duszpasterskiego Synodu Archidiecezji Krakowskiej, w spotkaniach formacyjnych, wykładach dla inteligencji organizowanych w parafii św. Mikołaja, na które zapraszał ówczesny proboszcz śp. ks. Zbigniew Mońko. Jednym z animatorów tamtych spotkań była Sługa Boża Janina Woynarowska. W ówczesnej sytuacji politycznej nie mogło jednak dojść do rejestracji Klubu, a udział w spotkaniach narażał uczestników na szykany władz.

Po wyborze papieża Jana Pawła II i powstaniu NSZZ "Solidarność" do idei powrócono i Klub został zarejestrowany na miesiąc przed stanem wojennym. Pierwszym prezesem został śp. Zbigniew Szuta, inżynier prowadzący budowę kościoła Matki Bożej Różańcowej w Chrzanowie.

Członkowie Klubu czynnie uczestniczyli w życiu Kościoła i życiu społecznym Ziemi Chrzanowskiej. Pomagali przy budowie kościoła Matki Bożej Różańcowej na Os. Północ, pracowali w grupach parafialnych, w Duszpasterskiej Radzie Parafialnej, śpiewali w chórach. Byli współzałożycielami stowarzyszeń: Fundacji im. Św. Brata Alberta, Towarzystwa Oświatowego Ziemi Chrzanowskiej, Hospicjum św. Józefa.

Klub od początku był związany z ruchem odnowy państwa - NSZZ "Solidarność". Wielu jego założycieli było działaczami Związku. Gdy tylko wywalczono taką możliwość, współtworzyli życie polityczne. Byli współzałożycielami Komitetu Obywatelskiego "Solidarność" Ziemi Chrzanowskiej, komitetów wyborczych, radnymi w samorządzie terytorialnym, pełnili funkcje burmistrza Chrzanowa i wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w pierwszej kadencji Rady.

Dzisiaj mimo swoistej "konkurencji" licznie działających organizacji pozarządowych, Klub utrzymuje się. Fenomenem są cotygodniowe spotkania formacyjne. Składają się na nie wykłady, modlitwa, kręgi biblijne, praca w grupach, wieczory klubowe. Tematyka: religijna, społeczna, polityczna, historyczna. Odbyło się około 1000 spotkań.

Od roku 1983 organizowane są Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej. Bardzo cieszy liczny udział dzieci i młodzieży, poetów, chórów, wyśmienitych prelegentów - w wielu kościołach chrzanowskich, muzeum, bibliotece, domu kultury.

W latach 1986-1991 radością naszą był zespół dziecięcy "Arka Pana". Wystawiliśmy 25 przedstawień z udziałem 64 dzieci. Na lata 1999-2004 przypada śpiewanie zespołu młodzieżowego "Numen". Po raz pierwszy zespół zaśpiewał na peregrynacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Występował w parafii św. Mikołaja, Miłosierdzia Bożego, na Mszach św. dla młodzieży, czuwaniach, w czasie Świąt, w Tygodniach Kultury Chrześcijańskiej.

Członkowie Klubu uczestniczyli w krajowych i międzynarodowych spotkaniach organizacji katolickich, w Zjazdach Gnieźnieńskich, kongresie "Pax Romana", w Światowych Dniach Młodzieży, nad Lednicą, w Taize. Klub jest znany w Polsce szczególnie dzięki czynnemu udziałowi w Radzie Porozumienia KIK.

W spotkaniach sięgamy po tradycyjne i nowoczesne środki przekazu. Klub ma własną stronę internetową, wydał płytę multimedialną "Nie jesteś sam Papieżu nasz kochany" - pokłosie "Dni z Ojcem Świętym w XX-lecie Jego pontyfikatu". Od siedmiu lat wydawany jest biuletyn klubowy w wersji drukowanej i na stronach internetowych Klubu.

Wojciech Sala.






Redagują: Anna Sala, Wojciech Sala mabit@pro.onet.pl